Rozmowy z Bogiem: Egoistka albo wierzę czy nie praktykuję?

Ostatnio zobaczyłam w którejś z ankiet, że uważa się mnie za "hartcore’owo wierzącą", czy coś takiego. Miłe to określenie i bardzo mnie bawi, ale nie z powodu, który wydawałby się najbardziej oczywisty.
Niedawno mi się to określenie przypomniało i zaczęłam zastanawiać się, co to znaczy.
No bo, jeżeli dobrze pamiętam zasady logiki z liceum, to zdanie może być albo fałszywe, albo prawdziwe. A z wiarą jest tak, że albo się wierzy, albo się nie wierzy. Albo wierzysz, że istnieje Święty Mikołaj, albo wierzysz, że nie istnieje. Zastanawiam się, czy istnieją jakieś… poziomy wiary i wydaje mi się, że nie.
Tylko tutaj pojawia się pewien problem moralny:
Ten ktoś (Pozdrawiam Cię serdecznie, kimkolwiek jesteś!) napisał, że mogę być patronką pokoju, miłości czy czegoś tam, a może religii na przykład, bo "hartcore’owo wierzę". Czyli co?
Jestem jakaś… inna? Popełniam mniej błędów? Mniej błędów popełniać z zasady powinnam?
Często Chrześcijanom, zwłaszcza Katolikom, zarzuca się, że udają świętych, a przecież też popełniają błędy. No i to teoretycznie jest racja, ale gdyby tak przeanalizować zasady moralne rządzące, na ten przykład, ateistą, to w głębii swego jestestwa wyznaje on dokładnie te same prawidła, co ja: Nie zabijaj, kochaj, wybaczaj, nie kradnij, nie rań, żyj w zgodzie z sobą, z innymi i z naturą. Robi to dla siebie, czasem dla bliskich, a nie dla Boga lub bogów, ale robi to. Bo jest to wpisane w jestestwo każdego człowieka, podobnie jak pragnienie władzy, bogactwa i dobrobytu. Więc takie wynoszenie siebie jako Katolika (lub ostatecznie Chrześcijanina) ponad innych, ale też z drugiej strony zarzucanie mu przez kogoś czegoś, co powinien lub czego nie powinien tylko dlatego, że jest "Kato", zdaje mi się mocno nie fair. Można mi zarzucić, że nie jestem, że tak powiem, ludzka, że nie kieruję się zasadami prostego człowieczeństwa, ale nie to, że jestem "Kato".
Co oznacza "praktykować"? Chodzić do kościoła? Modlić się? Pościć? Przestrzegać Dziesięciu Przykazań?
Ale jeżeli tak, to nie ma to nic wspólnego z wiarą, bo to są czynności, a nie – wiara. Mogłabym robić to wszystko i w ogóle nie wierzyć, że istnieje coś takiego, jak Bóg Wszechmogący w Trójcy Jedyny.
Czcić Boga można poprzez wywijanie zwariowanych pląsów w puszczy na polanie w stroju z liści palmowych, obżerając się jednocześnie chipsami z kokosa. Czcić Boga można, słuchając hip-hopu, Trance, muzyki chrześcijańskiej czy metalu. Czcić Boga można, tak po prostu uprawiając seks.
Wiecie, że gdyby wszystko było jak należy, gdyby absolutnie wszyscy ludzie wzajemnie się kochali i kochali Boga, to taki wymysł ludzki, jak religia i Kościół, w ogóle by nie istniał? Żylibyśmy tak, jak dzisiaj (No dobra, może nie tak, jak dzisiaj, ale wiecie, o co mi chodzi), tylko w absolutnej jedności ze światem i z sobą. Wyobraźcie sobie najbardziej kochaną istotę na świecie i to, co potraficie dla niej zrobić. A teraz wyobraźcie sobie, że kochacie tak samo też wszystkich ludzi na świecie, tylko oczywiście miłością inną, bo każda miłość jest inna i nie ma dwóch identycznych. Po co religie? Po co Kościoły i kościoły?
Takie to luźne rozważania snuję, nie mające z sobą wiele wspólnego, ale traktuję to także jako formę uporządkowania moich jakże nieuporządkowanych myśli.
Często czuję się w relacji z Bogiem jak szmata. Tzn. nie to, że się upokarzam, nie to, że myślę sobie, że jestem marnym pyłem, "prochem i niczem", ale po prostu uważam, że jestem nie fair. Poznałam w ostatnim czasie smak przyjaźni i miłości i mam ich solidne wyobrażenie. Chcę, żeby mój przyjaciel mnie rozumiał, był lojalny, umiał pocieszyć, pośmiać się razem lub popłakać. Chcę, by osoba, która mnie kocha, umiała oddać za mnie życie, by akceptowała mnie taką, jaka jestem i by wierzyła we mnie bezgranicznie, no i żeby pragnęła tylko mojego dobra, które niekoniecznie wiąże się z wygodami. Chcę tego, ale tego sama nie daję, tak światu, jak i Bogu. Jestem coś winna ludziom, ale nie umiem tego z siebie wykrzesać. Ergo, jestem egoistką. Nie piszcie mi, że to nieprawda, nie potrzebuję tego. Nie potrzebuję też potwierdzenia, bo sama to wiem.
Ostatnio weszłam w fazę, w której traktuję Boga jako przyjaciela. Bo tego potrzebuję. Był już Król, Cesarz, Ojciec, Bóg, nawet towarzysz dziecięcych zabaw, a ostatnio skupiam się na przyjaźni. Wiem, że zawsze mogę dostać gorącą herbatkę (czarną albo Earlgray, albo malinkową), domowe ciacho i chwilę ciszy. Bez żadnych pogadanek. Uśmiech i cisza. I spokój, oderwanie się od rzeczywistości, może ciepło kominka, wspólną kąpiel w zimnym jeziorze, krzyk bezsilności gdzieś na leśnej polanie, bieg bez celu, bez pocieszania, bez mówienia "To po coś jest, to Twój krzyż, będzie dobrze, kiedyś…"… I tak sobie myślę, że jestem zołzą, bo nie oddaję tego samego. Ja postawiłam pewne warunki tej przyjaźni, do których się dostosował, ale tych postawionych przez niego już nie chce mi się spełniać. Oczywiście "warunki przyjaźni" to bardzo złe słowo, bo przyjaźń nie stawia warunków i tym różni się Bóg od ludzi, że nadal jest moim przyjacielem, mimo moich fochów.
A czegoś o tych chwiejnych podstawach przyjaźni mogłam się ostatnio dowiedzieć.
Ale spotykamy się wtedy, gdy ja chcę, robimy to, czego ja chcę, a najbardziej sobie o tej przyjaźni przypominam, gdy mi się coś zgubi albo poplącze. Jednym słowem, egoistka. :p

32 thoughts on “Rozmowy z Bogiem: Egoistka albo wierzę czy nie praktykuję?

  1. Ooo, ciekawe. A o tej ankiefcie, co o niej piszesz to chyba ja tak napisałam o tobie, z tego, co mi się wydaje, ale już tego dokładnie nie pamiętam.

  2. TYlko jeśli jesteś katolikiem czy w ogóle chrześcijaninem, to niby masz pokazywać sobą i dążyć do tego, by siać miłość garściami, a ateista nie jest w tym względzie zobowiązany żadnym prawem, stojącym nad nim, nie zgadza się milcząco na przestrzeganie żadnych reguł, mówiących, że ma się doskonalić w dobroci dla innych. Ateiście zazwyczaj starczy bycie przyzwoitym wobec siebie i świata.

  3. No właśnie problem polega na tym, że każdy człowiek jest zobowiązany do tego samego, tylko inaczej to nazywa i stopniuje.

  4. Bardzo ciekawy wpis. Myślę, że umiejętnie tłumaczy naszą sytuację i dekonstruuje ten mit o nas, że to my niby nad ludzie 😀

  5. Nie zakłada. Ale zakłada dążenie do życia w harmonii z sobą i ze światem. Tzn. oczywiście nie w swerze świadomości, a raczej podświadomości, ale zakłada.

  6. Nie, tego też tak naprawdę nie zakłada. Aeizm zakłąda jedynie, że nie ma Boga, który by tym wszystkim rządził, więc w zasadzie poza tym jednym, nie zakłada niczego. Jeśli ktoś niewierzący dąży do harmonii i zgody ze światem, jest to jego własny wybór i w każdej chwili może się z niego wycofać. Odpowiadać za to będzie tylko przed sobą samym i ludźmi.

  7. Inna sprawa, że nasza kultura jest zdominowana przez wartości chrześcijańskie, które tak ukształtowały światopogląd, że sami z siebie raczej dążymy do tego, by dobrymi ludźmi być. Ale to nadal jest coś innego, niż uznanie za swój drogowskaz życiowy reguł, mówiących, że należy się doskonalić i starać żyć jak najlepiej i cały czas tym się kierować. Ateista takich problemów nie ma. Starczy, że będzie dla innych po prostu w porządku, nie musi pędzić ku świętości.

  8. Ty uważasz tak, ja uważam nieco inaczej. Oczywiście zgadzam się, że na ateiście nie ciążą żadne pęta, ale niewiele więcej.

  9. Nad czym tu się zastanawiać, ktoś ma potrzebę to wierzy, inny nie. Religie powstają i upadają a korzeniem każdej religii jest śmierć by człowiek nie lękał się odejścia z tego świata. Odejdziemy to się przekonamy co będzie i tyle. Tak swoją drogą katolik nie powinien chyba traktować innowierców i ateistów jak siebie . Przecież Chrystus powiedział: "Pójdź za mną a będziesz zbawiony" Czyli królestwo boże nie jest dla wszystkich, tak? Po śmierci się rozstrzygnie, hehehe.

  10. Przecież innowierca będzie w piekle, nie? Dla niego królestwo niebieskie jest zamknięte. To się nazywa miłosierdzie.

  11. No to gdzie będzie, przecież ma pójść za Jezusem i to gwarantuje mu zbawienie. A co z tymi co pomarli tysiące lat przed powstaniem religii chrześcijańskiej? Gdzie oni są?

  12. Z resztą, nawet gdyby było, jak piszesz, że oni są "inni" i gdzieś tam nie pójdą, to nie zwalnia mnie z miłości. Nie z "dobrego traktowania", bo to jest śmieszny zwrot w tym kontekście, tylko z traktowania jak ludzi, a więc jak siebie, a więc z miłości.
    To, jak mówię, wykracza poza chrześcijańskie idee, które to po prostu ujmują w pewne słowa.

  13. @Piecberg Oto chyba pierwszy wynik z Googla na ten temat. 🙂
    http://mateusz.pl/ksiazki/js-npp/js-npp_11.htm
    Jest to bardzo popularna wśród Katolików i ceniona strona, więc znajdziesz tam informacje konkretne, choć oczywiście, jak można łatwo się domyślić, nie zawsze przez wszystkich Katolików akceptowane. 🙂
    Na temat samego tekstu można by długo dyskutować, bo porusza wiele ciekawych kwestii, ale chyba znajdziesz tam odpowiedź na swoje pytanie. Chyba, że znaleźć nie chcesz. 🙂

  14. On troszczy się w ogóle o wszystkich od początku ludzi, którzy według swoich możliwości i w swoim czasie bali się i kochali Boga, byli sprawiedliwi i troskliwi wobec bliźnich oraz pragnęli zobaczyć Mesjasza i usłyszeć Jego głos. (…)
    Dlatego Pan zstąpił pod ziemię, aby również im zwiastować nowinę o swoim przyjściu, że jest odpuszczenie grzechów dla tych, którzy w Niego wierzą" (Adversus haereses 4,22,2 i 27,2)
    Czyli wracamy do tego co wcześniej pisałem. Zbawienie jest dla tych co Boga się bali, kochali go i oczekiwali mesjasza, tylko czego oczekiwał i kogo kochał człowiek pierwotny? On nie znał takiego pojęcia, walczył, polował, kopulował i umierał. Przed i po Chrystusie wielu ludzi na świecie z braku komunikacji pojęcia nie miała o religii chrześcijańskiej, większość z nich oddawała cześć magom, szamanom, cielcom, itd. Co dla nich przygotowało królestwo niebieskie? Nie jest ich winą, że nie wiedzieli o istnieniu chrześcijan, tak więc czy oni będą zbawieni?

  15. Jeszcze taka ciekawostka. Znam człowieka, który zawsze gorliwie się modlił, po operacji guza mózgu przestał się modlić a religia nie przestawiała dla niego większej wartości. Wymowne.

  16. Piecbergu, nie będziemy kontynuować tej dyskusji do momentu, gdy nie zapoznasz się głębiej z tematem, a przynajmniej do póki nie przeczytasz linka, który Ci przysłałam. Całego. 🙂

  17. Przeczytałem dokładnie to co tam napisane i nawet w moim komentarzu zacytowałem fragment, to raczej tobie już brakuje argumentów, więc chcesz zakończyć dyskusję.

  18. Bynajmniej.
    Ale czy jest sens dyskutować, skoro żadna ze stron raczej nie przekona drugiej, a jedna z nich zarzuca agresywnymi argumentami, nie zwracając raczej uwagi na odpowiedzi?
    Chyba nie ma, prawda?
    Jeżeli będziesz miał ochotę podyskutować spokojnie i spojrzeć na tę rzecz obiektywnie, zapraszam, ale może już na priv. 🙂
    Wierz mi, da się, już wielokroć dyskutowałam w ten sposób.

  19. Przede wszystkim do Julitki.
    Jestem pod wrażeniem Twojego wpisu. Jest mega przemyślany i nie jest kalką jaką dane jest mi czytać z reguły u osób usiłujących udowodnić fakt wiary.
    Jeśli zaś chodzi o komentarze to zgadzam się z Zuzler w kwestii charakterystyki ateistów. Ja np. nie uznaję grzechu, a co za tym idzie nie uważam się za osobę grzeszną. Nie odpowiadam przed nikim z punktu widzenia etyki jak tylko przed samym sobą a za czyny przestępcze skazać mnie może jedynie świecki sąd. A zatem zmierzając ku komentarzowi Piecberga uważam, że tak jak i nieba, tak i piekła nie ma, więc nie boję się śmierci. Żyję sobie spokojnie w zgodzie z samym sobą i światem, a brak wyznania nie świadczy o tym, że jestem złym człowiekiem.

  20. Ok, ale jednak kierujesz się pewnymi zasadami, prawda? Na swoje czyny nakładasz ograniczenia, prawda? Nie krzywdzisz, nie zabijasz i nie zdradzasz. I różnica jest tylko taka, że nam to narzuca nasza wiara, a Tobie – nie. Więc zarzucanie nam czegokolwiek jest zwyczajnie nie fair. Bo ja mogę od Ciebie tego oczekiwać tak samo, jak Ty ode mnie. Tylko, paradoksalnie, ja mogę się rozczarwać, a Ty, teoretycznie, nie powinieneś. Ale też możesz.

  21. Hmm… A gdzie ja droga Julitko cokolwiek komukolwiek zarzuciłem? Chcesz, wierzysz i mnie nic do tego. Jedyne z czym się nie zgadzam to z bezzasadną indoktrynacją, którama miejsce niestety w wydaniu tej tak zwanej "większości" i nie bez powodu w cudzysłowie jest ta większość.
    Uważam od zawsze, że jako, że ani ja Tobie, ani Ty mnie nie możesz udowodnić istnienia czegokolwiek co wy nazywacie Bogiem mimo, że to na was spoczywa ciężar dowodu, a nie na osobach niewierzących to powinniśmy uszanować swoje stanowiska i jedni drugim niczego nie powinni narzucać. Problem jest jednakże taki, że wy prawem większości próbujecie w sposób absolutnie bezzasadny narzucić wszystkim swoją wizję świata. Tylko lub raczej aż tyle.
    Prawda jest również taka, że Biblia czy jakakolwiek inna księga to tak samo istotne księgijak mitologie ludów starożytnych z tą jednakże różnicą, że wy wierzycie w mitologię Izraela i innych tam występujących ludów.

  22. Obawiam się, że każda ze stron może zarzucić to tej drugiej. NO i właściwie co z tego? Czy coś to da poza jednym wielkim nieporozumieniem? Nie lepiej zastanowić się jak się pogodzić?

  23. Z całym szacunkiem, ale tak jak napisałem to katolicy prawem większości narzucają swoją wizję jako tą jedyną słuszną i to jest przykre. Tak jak powiedziałem, jeśli nie uda nam się dojść do konsensusu w kwestii wiary i tego czy tam coś jest, czy nie, to lepiej zbastować, uszanować w pełni oponenta i po sprawie. Niech sobie każdy żyje według swoich zasad pod warunkiem nie krzywdzenia tym drugiego, a czy ja Cię krzywdzę? Moim zdaniem nie. Czy przeszkadza nam to w byciu znajomymi? Z mojej strony nie. I tym pozytywnym akcentem zarówno Tobie jak i Zuzie życzę wspaniałego dnia 🙂

  24. Damian, chciałabym zakończyć dyskusję, ale jednak muszę przedstawić swoje zdanie.
    Tak, Katolicy narzucają swoje zdanie prawem większości, bo żyje ich w kraju najwięcej. Jak większość mojej grupy projektowej decyduje, że będziemy pracować w GDocs, pracujemy w GDocs, chociaż ich nienawidzę. Ale ateiści narzucają swoje zdanie prawem krzyku, manifestu i demonstracyjnej wręcz agresji. I chyba czas w końcu powiedzieć to głośno. Katolicy zbyt często potulnie milkną w obliczu zalewu słów. Nie ma to miejsca w większości przypadków tutaj, choć i tu zdarzają się wyjątki, ale taka jest prawda.
    I teraz przedstawiłam swoje zdanie, więc także życzę miłego dnia.

  25. No i bądź tu człowieku miły wobec tak postawionej sprawy 🙁
    Dlaczego do licha wy katolicy potraficie pięknie mówić o miłości, a jak się wam grunt pod nogami usuwa to wyskakujecie z agresją? Powiedz w którym momencie Cię zaatakowałem? Ja jedynie życzyłbym sobie żyć w spokoju w świeckim jak wynika z Konstytucji kraju, a nie kraju wyznaniowym czy to serio takie trudne? Poza tym nie szafowałbym aż tak z tą większością. Popatrz sobie na statystyki kościelne dot. uczestnictwa w mszach, która jak wynika z mojej wiedzy jest waszym obowiązkiem, a brak uczestnictwa bez dyspensy jest grzechem, co z kolei sugerowałoby, że przynajmniej 70% tzw. katolików to jawnogrzesznicy. Reasumując: takich prawdziwych katolików w pełni identyfikujących się ze swoją religią, a nie tylko z przyzwyczajenia, wychowania, konwenansu w stylu co sąsiedzi powiedzą to jest około 30% i nie sądzę, że więcej.
    I ja naprawdę życzę Ci wspaniałego dnia.
    P.s. zauważ, że nawet pisząc zwracam się do Ciebie zawsze z pełnym szacunkiem.

  26. Damianie, chyba mnie źle zrozumiałeś.
    Odpowiadam na argument sam w sobie, a nie na postawę Twą, którą szanuję niezmiernie. Ja, zwracając się do Ciebie, także staram się wyrażać z pełnym szacunkiem, a to, że przy okazji zauważyłam pewien trend, który odebrałeś jako tzw. wycieczkę osobistą, to był czysty przypadek. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *