Wszystko zaczyna się, gdy do Alicji dzwoni niejaka Miss Parker z informacją, że jest najbliższą krewną przybyłej z USA dziewczynki, której matka umarła i małą nie ma się kto zaopiekować. Alicja przyjeżdża na lotnisko z zamiarem wyjaśnienia tej pomyłki, ale zostaje z małą sam na sam tuż po ulotnieniu się jej ekscentrycznej opiekunki. Mia zdaje się być ofiarą mutyzmu wybiórczego, będącego następstwem smutnych przeżyć. Okazuje się jednak dziewczynką nadspodziewanie bystrą, zwłaszcza, gdy pozwoli się jej na autonomię.
Z czasem, mimo napomnień tajemniczej Parker, Alicja musi wtajemniczyć w przybycie małej Amerykanki swojego najlepszego kumpla, Bartodzieja, jak również Igę, sąsiadkę i matkę ośmiolatki, oraz swoją ciotkę Anielę. Ciotka zastąpiła Alicji rodziców, po tym, jak ci zginęli w wypadku, gdy Alicja miała tylko siedem lat… Zaraz zaraz, że co? Czyżby zbieg okoliczności? A czy Ciotka Aniela nie widziała nigdy wcześniej Emmy Parker? I czy zachowanie Mii nie przypomina reakcji siedmioletniej Alicji tuż po wypadku? Dlaczego obie nie pamiętają czasów przed zamieszkaniem u nieznajomych krewnych? Dlaczego na początku są apatyczne? I czemu nagle okazuje się, że matka Mii, uznawana za zmarłą, przecież żyje?
Powiem szczerze, że myślałam, że fabuła tej książki będzie inna. Że powieść Renaty Kosin przypomina mi "Magiczną chwilę" Kristin Hannah, którą swego czasu bardzo polubiłam, opowiadającą historię dzikiego dziecka, Alice, wychodzącego z mroku. Tymczasem jest wręcz odwrotnie. Socjalizująca i adaptująca się do nowej rzeczywistości Mia staje się, w swej dziecięcej niewinności, coraz mroczniejsza, a jej historia – coraz bardziej zagmatwana i niepokojąca. Zwłaszcza, że z Alicją nie łączą dziecka tylko więzy krwi.
W dodatku w całą sprawę zamieszana jest tajemnicza Fundacja, o której nie mamy pewności, czy jest "dobra" czy też "zła".
A na domiar wszystkiego, zakończenie książki jest otwarte i bynajmniej nie do końca szczęśliwe.
Czytając "Dziecko z mgły", miałam wrażenie, że bohaterowie żyją w wielkim Matrixie, wciąż kontrolowani i obserwowani. Że każdy ich krok, każdy czyn jest przewidziany i na każdą ich reakcję jest plan. To z kolei sprawiło, że sama zaczęłam czuć się podobnie.
Bo skoro ludzie opisywani w książce mogli przeprowadzać swoje brudne machinacje zarówno w Polsce, jak i w Ameryce, to dlaczego nie mam wierzyć, że działają nadal, naprawdę?
Nie mogę powiedzieć, że jest to typowy kryminał. Uważam też, że w zarysowaniu postaci są pewne luki, a drobne niedociągnięcia zdarzają się nawet w fabule.
Niemniej jednak cieszę się, że udało mi się książkę przeczytać, nie zaglądając prawie na koniec. Ale cieszę się też, że na ten koniec zajrzałam, bo pozwoliło mi to nie bać się w pewnych, kluczowych dla fabuły momentach tylko dlatego, że wiedziałam, jak się to wszystko skończy.
Z tego miejsca znów muszę pozdrowić Eugeniusza Pompiusza, o którym podejrzewam, że ma zamiar zacząć mi wyskakiwać z lodówki, jak również Dorkę B, której z całego serca życzę, by nigdy nawet przez myśl jej nie przeszły lęki, jakie musiały odczuwać występujące w powieści matki.
A ja właśnie jestem ciekawa, kiedy postanowię przeczytać jakąś książkę, bo mi się spodoba opis czy ktoś poleci, a przypadkiem będzie akurat nagrana przez Patryka. 🙂 Na razie mi się nie udało trafić na taki twór nieświadomie, niestety.