Umieszczona dziś przeze mnie recenzja będzie, dla odmiany, tekstowa.
Opowiadanie, które chcę Wam przedstawić, to "Romans palce lizać" Grzegorza Kazdebke.
Ciężko w ogóle zabrać się do jego opisywania, gdyż… jest tak krótkie i na tyle, że tak powiem, błache, że właściwie to nie ma o czym mówić. Jest bowiem sobie rodzina, a właściwie jej część – Felek, najmłodszy, mający maksymalnie jakieś 13 lat, wnosząc po zachowaniu, jest Felicjan, jego lekko roztrzepany i nieobecny tata, pasjonujący się fizyką i astronomią (Lekko niepokojące jest to jego nieogarnianie rzeczywistości…), no i jest Dziadek Feluś, ojciec Felicjana.
Oboje mają pewien problem: Są samotni. Feluś, bo jego żona umarła i to już dość dawno temu, Felicjan, bo z kolei jego połowica, Ania, zdecydowała się na separację (sądząc po opisie – dość niedawno), a Felek, gdyż marzy o zdobyciu względów pewnej Marysi z jego klasy, ale na razie wszystko sprzeciwia się przeciw niemu – jest przekonany, że jego konkurentem jest PI, Pilny Ignacy, a w dodatku jest zbyt nieśmiały, by wyznać dziewczynie, co do niej czuje. Autor aż zbyt mocno podkreśla fakt, iż w ich domu brakuje kobiecej ręki. Pokój Felka nie jest sprzątnięty, a on sam średnio dba o jego wystrój i o to, czy lekcje sąodrobione. Felicjana poznajemy w momencie, gdy zmaga się z ostrym przeziębieniem, a nawet – gorączką. O Felku już coś niecoś powiedzieliśmy. Dziadek Feluś, najodważniejszy z całej czwórki, pragnie zawalczyć o szczęście, bo w jego życiu pojawia się pewna Pani Doktor. Postanawia on więc działać metodą "na chorego staruszka" i nie przeszkadza mu, że traktowany jest przez nią raczej ozięble, a za jego plecami nazywa się go po prostu hipohondrykiem. Ale, jak się potem okazuje, nie przekreśla to bynajmniej jego szans w oczach starszej pani.
Dlaczego zdecydowałam się powiedzieć coś więcej o tej właśnie części historii? Bo w pewien sposób wpływa ona na losy dwóch pozostałych panów.
Jak się pewnie domyślicie, historyjka kończy się szczęśliwie.
##A skąd ten dziwny tytuł?
Bo autorowi przyszło na myśl, by z tej opowiastki uczynić książkę kucharską. Każdy młody adept sztuki kuchennej powinien znaleźć tu dla siebie choć jeden, apetyczny przepis kulinarny do wypróbowania, choć prawdę mówiąc nie ma tu praktycznych wskazówek, jak nie wysadzić kuchni przy pierwszej próbie wykonania sernika czy brownie. Takich wskazówek, niezbędnych w gastronomicznym kształceniu kilkunastolatków, zdecydowanie mi zabrakło. Autor zakłada, że młody czytelnik już kiedyś coś tam w kuchni próbował. No bo inaczej nie wiedziałby, co znaczy "dusić", prawda?
Jeżeli więc, Kochany Młody Amancie, zamierzasz zaprosić swą lubą na uroczą kolację przy świecach (Swoją drogą, szczerze polecam; kobiety uwielbiają mężczyzn, którzy wykazują choć szczątkowe zdolności kulinarne), a nigdy wcześniej w kuchni nie bawiłeś (no, chyba że po to, by pokroić dla mamy pomidora), polecam zrobić sobie upatrzone potrawy kilka dni wcześniej, dla testu i po prostu je "wyczuć", by w wielkim dniu nie wyszła z nich klapa, albo może raczej zakalec…
Na końcu każdego rozdziału znajdziecie jeden przepis i choć autor stara się dopasować dania charakterem do danej cząstki, a nawet odpowiednio je nazywa, nie widzę związku między przepisami i kolejnymi rozdziałami. Historia i kulinarne przepisy toczą się jakby niezależnie i równolegle, bez szczególnych powiązań, znanych choćby z książek Małgorzaty Musierowicz.
##Czy polecam?
Hmmm, to właściwie trudno powiedzieć. Niestety chyba jednak będę na "nie", bo książeczka zdecydowanie mnie nie urzekła.
Pisana jest językiem dość infantylnym, fabuła jest prosta i przewidywalna, a poza tym wykazuje cechy pewnej banalności i nielogiczności. Książka nie spełnia roli ni porywającego romansu, ni typowego kulinarnego kompendium. Może spodoba się chłopcom w wieku 9-12 lat, ale i tego nie jestem pewna w dobie zdecydowanej niechęci do infantylności, choćby skrycie przebijającej z tekstu.
Jednym słowem, nie polecam!