Z Witkiewicz to jest tak, że niektóre jej książki mi się bardzo podobają, a niektórych w ogóle nie kończę. Tę doceniłam dopiero po jakimś czasie, już w trakcie czytania i oczywiście po tym, jak zajrzalam na koniec.
Jak to u Witkiewicz, można spokojnie się zrelaksować i zapomnieć o szarzyźnie dnia codziennego. Jest szczypta romansu, duża doza humoru i moc dobrych myśli, a raczej – rad, by je w sobie pielęgnować. I tego oczekiwałam po książce Witkiewicz.
O fabule jako takiej znów trudno mówić (to mój słaby punkt), ale z grubsza możemy powiedzieć, że książka opowiada o pewnej pracowni krawieckiej po babce, którą wnuczek postanawia przekształcić w pracownię florystyczną. Siłą rzeczy zaczyna w jej progi przyciągać wszystkich mieszkańców kamienicy, którzy orbitują wokół niej, jak wokoło gwiazdy. No i tak rodzą się znajomości, przyjaźnie, a nawet – miłości.
Autorka nie zawsze podaje nam na tacy proste rozwiązania – często wydaje się, że główny bohater będzie "z tą jedną, jedyną", a tu klops – zupełnie inaczej i nawet nie do końca tak, jakbyśmy chcieli. Ale cóż, w końcu to opowieść o życiu, prawda?…
Ta powieść może wzruszyć, rozbawić… Przytomny obserwator z tej pani Magdaleny. Oczywiście znowu mamy ciekawiutko napisaną starszą panią – wątek kolorowych kulek mnie rozwalił. 😉
Tak, Starsza Pani wymiata. Niedawno zauważyłam, że "Miasteczko" pojawia się też w innych książkach, np. "Biuro M", ale też takich, których nie czytałam i muszę koniecznie to nadrobić.