Jak czytelnicy tego bloga mogli już zauważyć, książki Pratchetta bardzo polubiłam w zeszłym roku, kiedy to odskocznia od trudnej codzienności czasami była wskazana.
Pamiętam, gdy czytałam książki z cyklu o Świecie Dysku, gdy hormony nie pozwalały cieszyć się życiem, gdy stresowałam się magisterką, gdy przytłaczały mnie sprawy fundacji lub sprawy prywatne…
Do dziś wspominam, jak dokańczałam "Maskaradę" w dzień po śmierci mojej babci, gdy po prostu musiałam zająć czymś zbłąkane myśli.
Ostatnio Dawid zaproponował mi wspólną lekturę "Kosiarza". Bo Pratchetta najlepiej czyta mi się właśnie w duecie. 🙂
Muszę z całą powagą przyznać, że będzie to najlepiej przeze mnie wspominana z jego książek. I to tylko dlatego, że urzekł mnie występujący w niej wątek związany ze Śmiercią. Pozostałe również były ciekawe i wzruszające, dające dużo do myślenia, jednak ten po prostu mnie porwał, sama nie wiem dlaczego.
No dobrze, próbuję wmówić sobie, że wcale nie dlatego, że w Śmierci, TYM Śmierci, zauważyłam rys romantyczności. 🙂 Ale jego relacja z Panną Flitword zdecydowanie jest czymś po prostu pięknym, nawet jeżeli, wg powszechnie przyjętej interpretacji, nie jest i nie ma być romantyczna.
No, ja już tak mam, że wszędzie widzę romanse. 😀
Wiele w powieści jest refleksji, ale nie powiedzianych w stylu Pratchetta, czyli tak, że nie da się ich zrozumieć bez czystego umysłu lub kieliszka czegoś mocniejszego.
Napisane są tak, że trafiają do każdego, może dlatego, że większość z nich wynika nie z opisów, nie z trudnych rozmów, ale z akcji samej w sobie.
Polecam "Kosiarza" wszystkim tym, którzy lubią się wzruszyć i przemyśleć sobie parę spraw. I tym, którzy lubią wątek Śmierci. I Magów.
Też polecam, jeśli cośtego pana to tylko to 😛