Jeśli jesteś zdeklarowanym/ą feministą/feministką, NIE czytaj tej książki. 😀
Kuzyni i kuzynki Marianny to wielkie szychy. A to modelka, a to balerina, a to jakiś piłkarz czy tam inny sportowiec. Wszyscy robią karierę. Nie to, żeby międzynarodową, o nie, ale jednak coś znaczą. Marianna trochę jeszcze nie wie, co ma z sobą począć. Piętnasty rok życia to, z mojego własnego doświadczenia, wciąż nie ten moment, gdy się wybiera swoją drogę życiową. 😉
Marianna wie tylko, że lubi gospodarować w kuchni. Wspaniale piecze, przyrządza pyszne desery.
Dlatego właśnie przyciąga jej uwagę broszurka "Szkoły Nażeczonych" w Jagodnem. Miejsce, gdzie jedynymi umiejętnościami, jakie się zdobywa, jest gotowanie, szycie, sprzątanie, zajmowanie się ogrodem i pielęgnacja niemowlęcia.
I właśnie to jest to, czego naszej bohaterce potrzeba. 🙂 Czy odnajduje siebie? Tak, odnajduje, i bynajmniej nie robi potem zawrotnej kariery. Po prostu przeżywa trzy wspaniałe lata ze swoimi szkolnymi koleżankami, z których każda po trochu odkrywa siebie.
Czytając tę pozycję miałam wrażenie, jakby Maria Krger chciała trochę skontrować powoli narastający trend kobiet robiących karierę. W Polsce było to modne w tamtych czasach, jakby nie patrzeć. :p Zarówno robienie kariery, jak i kontrowanie…
Marianna nie śledzi disneyowskiego trendu odkrywania siebie na wojnie, w biznesie, na wielkiej scenie czy w balecie. Ona po prostu rozwija swoje naturalne zdolności i staje się dobrą żoną.
Ale czy to oznacza, że potępia się w Jagodnem postęp i odrobinę nowoczesności? Oczywiście, że nie. 🙂 Że ośmielę się wspomnieć scenę obcięcia długiego warkocza…
Ale jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, przeczytajcie sami.
Jeśli chcecie książki postępowej, trendy, to nie czytajcie tej. No chyba, że chcecie poznać także drugą stronę medalu.
Natomiast jeśli chcecie miłej, zabawnej lektury dla dziewcząt na kilkanaście zimowych godzin, bardzo polecam. 🙂
Szczerze, miałam nadzieję uzyskać kilka dobrych, choć może i przedawnionych, porad gospodarskich i zawiodłam się, bo ich nie uświadczymy. Ale to i tak fajna książka.
A ja właśnie sądze, że ta książka niesie może nie jakiś super postępowy, ale jak najbardziej wartościowy przekaz. Co złego jest w wybraniu sobie takiej drogi życiowej? Marianna pasjonuje się tym prowadzeniem domu nie gorzej niż jej kuzynka sportem czy któreś z nas swoimi zainteresowaniami i może to średnio modne, cool, jazzy i trendy obecnie, ale z drugiej strony taka Marianna zawsze prowadząc dom, czyli robiąc to, co i tak każdy dorosły człowiek prędzej czy później, mniej czy bardziej zrobi, będzie w swoim żywiole, na swoim miejscu, a ilu ludzi może to powiedzieć o wykonywanej pracy zarobkowej? Wszystko jest z tym OK, a przyajmniej powinno być OK z feministycznego punktu widzenia, jeśli Marianna któregoś dnia będzie mogła pomyśleć "kurczę, coś bym tu zmieniła, otwieram kawiarnię z własnymi wypiekami" i nikt jej tego nie zabroni, a prawo kraju jej zamieszkania i jego mieszkańcy będą ją w wykonaniu planu wspierać albo przynajmniej nie przeszkodzą. Ta książka mówi "hej, nie bój się tego, że nie masz ambicji zostania "kimś", jeśli chcesz być tylko sobą, a radość da Ci prowadzenie domu i wychowanie gromadki dzieci, to też dobre, tak samo dobre, jak robienie kariery w innych dziedzinach. Tu może jestem lekko niepewna, bo nie mam pewności, czy jednak delikatnie nie został położony akcent na "tak samo dobra, a może trochę lepsza, bo takich jak ty trzeba więcej niż wybitnych sportowców i pań z biura". W każdym razie jeśli nawet, to nikogo ta książka szczególnie nie krytykuje, ale i nie gloryfikuje.
@Zuzler Właściwie ujęłaś to, co ja chciałam wyrazić. W mentalności bohaterów pobocznych, rodziny Marianny, prowadzenie domu to takie nic, a ona pokazuje, że to jednak jest "coś". Z brakiem postępowości chodzi mi o ten rodzaj feministek, które kojarzą namawianie kogokolwiek do prowadzenia domu z systemem opresji.
Dziękuję. Ale też uważam, że tym bardziej w obecnych czasach taka zdrowa dawka "róbta co chceta" w tej kwestii by się ludziom przydała. Inna rzecz, że jeśli ktoś może sobie pozwolić na to, żeby tylko prowadzić swój dom i sobie tak żyć, nie mając jakiejś zawodowej alternatywy na "w razie co, gdyby to wszystko rypło", to ma szczęście i co nieco lekkomyślne podejście do życia, ale czy należy to potępiać lub obniżać temu modelowi funkcjonowania wartość… Tę alternatywę można zawsze sobie znaleźć. Tylu ludzi przecież dorywczo sprząta…
Chyba sobie wróce do tej książki.
Sypialnia szósta to bardzo pomysłowe dziewczyny, czy każda witamina jest zdrowa? No nie wiem.
To utkwiło czternastoletniej Magmar w głowie, poszukam sobie tego bardziej dorosłego dna.
Znałam taką dziewczynę.
Mieszkała w mojej rodzinnej wsi, mieszkała, bo już nie żyje.
Ona była taką przysłowiową Marianną, ją cieszył fakt, że ugotowała dobry obiad i przygotowała pyszny deser dla gości.
Ludzie jej mówili, skończ studia, najpierw się szarpała, ale w końcu uświadomiła sobie, że droga gospodyni domowej to jej powołanie.
Tego wątku z ciotkami nie pamiętałam, a co do wstępu, obyśmy my nie musieli tęsknić za takimi wspomnieniami.
Jagodne? Ja kojarzę tę nazwę. Ciekawe tylko o które Jagodne chodzi?