Dominika ma lat trzynaście (chyba, bo właściwie w całej powieści nie pada jej dokładny wiek, a przecież może zarabiać pieniądze), włosy zafarbowane na niebiesko, rozwiedzionych rodziców, dwoje przyrodniego rodzeństwa i bardzo burzliwy, zmienny charakter. Awantura zaczyna się, gdy okazuje się, że na następny dzień jej matka wraz z nową rodziną ma wyjechać nad morze, żeby wzmocnić odporność braciszka. Dominika nie chce jechać z nimi na wakacje.
I tu zaczynają się schody, które dostrzegam w całej książce – burzliwe decyzje dziewczyny nie są niczym umotywowane i przemawiają przez nią głównie emocje. Począwszy od decyzji, że za żadne skarby nie pojedzie nad morze, poprzez inne, które podejmuje, aż do jej reakcji na zachowania innych, nie widzę poza nimi głębszego motywu. Teoretycznie wiem, że nastolatki w tym wieku kierują się głównie emocjami, a ich zachowanie to jedna, wielka burza hormonów, ale z drugiej strony żadna z moich koleżanek i znajomych, a nawet dziewczyn, które mam okazję obserwować teraz, nie charakteryzuje się podobną gwałtownością. "Nie, bo nie!", "Tak, bo tak!", "On nic nie rozumie!" lub "Co z tego, że chce mi pomóc, skoro ja chcę, żeby pomógł inaczej?" to właściwie główne motywy reakcji Dominiki.
Stosunek dziewczyny do Mateusza, o którym na początku myślałam, że jest jej chłopakiem, podczas gdy okazał się przyjacielem, tylko że nie do końca, też jest nieukształtowany, chociaż to potrafię zrozumieć bardziej. Mateusz wydaje się jednak dużo dojrzalszy od głównej bohaterki – szkoda, że nie poznajemy jego dokładnego wieku, ale jeśli są równolatkami, to jego zachowanie, wyjąwszy drobne, naturalne potknięcia, jest naprawdę najfajniejsze z całej grupy jej krewnych i znajomych, włączając rodziców.
No właśnie, rodzice…
Skomplikowana relacja Dominiki z ojcem i matką nakreślona jest dość udatnie. Z jednej strony ojciec zdaje się po prostu niedojrzały do życia rodzinnego, nie bardzo ogarnia rzeczywistość, już nie mówiąc o skomplikowanej naturze kobiecej, z drugiej – matka jest stanowcza, dość apodyktyczna, a główną cechą jej charakteru jest NIEsłuchanie własnej córki i zwalanie większości winy na byłego męża.
Bo wszystkie kłopoty, w jakie wpakowuje się Dominika na wakacjach u ojca, ta kwituje prostym "Niech tata się tym zajmie, w końcu jest na miejscu". Z jednej strony ma rację, z drugiej – nawet nie daje córce wsparcia emocjonalnego, skupiając się tylko na fizycznej stronie problemu. Nie ma też do Dominiki zaufania i raczej nie próbuje nawiązać głębszej więzi, co, paradoksalnie, dużo bardziej udaje się ojcu.
Nie będę zdradzać więcej. 🙂
Mam wrażenie, że sama tematyka ogólnie pojęta, problemy, które chciała poruszyć autorka, wątki rodziny i relacji, mogłyby stanowić naprawdę ciekawą lekturę, gdyby nakreślono je głębiej, w sposób bardziej przemyślany i mniej chaotyczny. Sama główna oś akcji jest dość płytka i powtarzalna – Dominika przez zupełny przypadek zaczyna pomagać (za pieniądze, a jakże) na półkoloniach w lokalnej stadninie i przekonuje się z czasem, że w sumie samo miejsce, jak również konie, nie są znów takie złe.
Po opisie i tytule sądziłam jednak, że dziewczyna nawiąże głęboką więź z koniem, którym się interesuje, że go dosiądzie i stanie się jeźdźcem – mogę zdradzić Wam, że nic takiego nie będzie mieć miejsca. 🙂
Nie mogę jednoznacznie polecić tej książki. Czytało się w miarę fajnie, zakończenie było przyjemne, chociaż trochę oderwane momentami od całej fabuły, ale nie mogę zalecić Wam sięgnięcie po "Glorię" nawet w leniwy, letni dzień. Ba – nie mogę polecić jej nawet nastolatkom do lektury; no chyba, że standardy się zmieniły i teraz dziewczętom potrzeba czegoś innego – nie wykluczam. 😀