Książkę tę poleciła mi terapeutka i przeczytałam dużą jej część głównie po to, by mieć o czym z nią dyskutować na następnej sesji. Oczywiście nie musiałam tego robić, ale zdecydowałam, że "poradnik psychologiczny", za jaki brałam w całości tę pozycję, będzie miłą odskocznią od Maya, Austen i innych, jakże ekspresyjnych autorów.
Problem polega na tym, że nie mogę do końca sklasyfikować tej pozycji jako poradnik. Nie mogę też – jako powieść, co to, to nie, ale biografią, w ścisłym tego słowa znaczeniu, także nie jest.
Pierwsza część opisuje pobyt Edith Eger w obozie Auschwitz. Dziewczyna trafia tam jako nastolatka w przekonaniu, że wojna nie będzie trwała długo i już na samym początku zostaje rozdzielona z matką, skierowaną do komory gazowej, przez Doktora Mengelego. Właściwie przeżywa pierwsze dni głównie dlatego, że oprawca lubi być zabawiany, a Edith umie tańczyć. Opisywane są jej zmagania i życie w obozie, które znosi tak dobrze oczywiście dzięki silnemu organizmowi, ale też Magdzie – siostrze, z którą udaje jej się być aż do końca piekła, które jest im gotowane. Na podstawie tych doświadczeń, późniejszego zmagania z własną traumą, z losem imigrantki, matki (w tym – dziecka z porażeniem mózgowym) i kilku innych czynników, Edith wypracowuje w sobie pewnego rodzaju postawę życiową, która opiera się na tym, że za każdym razem mamy wybór, jak zachowamy się w danej sytuacji (dobrej lub złej).
Chciałam opisać coś więcej, wytłumaczyć Wam, o co konkretnie chodzi, ale jest to tak trudne do sprecyzowania, że polecam przeczytać książkę, nim odniesiecie się do tematu, nawet w komentarzach. Bo nie chodzi, bynajmniej, o optymizm mimo wszystko.
To, co przeszkadzało mi w książce, to dwie rzeczy – jedna z życia Edith, druga – w układzie książki.
Edith walczy ze swoją traumą, obłaskawia ją, akceptuje siebie itp. itd. Z drugiej strony, gdy czytałam książkę, miałam wrażenie, że jej łatwo jest postępować w taki sposób. Albo inaczej – nie łatwo, ale łatwiej. Dlatego, że naprawdę wiele razy jej się w obozie "pofarciło". Nie chcę odbierać jej zasług, bohaterstwa, siły woli i temperamentu – wiele razy pokazała, jaka jest silna, sprytna i gotowa uratować siostrę, Magdę, ale kilka razy tylko szczęście lub dobra wola ludzi ratują ją przed okrutną karą lub rozstrzelaniem. Można tu więc mówić o "farcie". Zastanawiam się, czy mogłaby przekazywać swoją ideologię ludziom, którym w obozie udało się mniej. Takim, których trauma jest, o ile to możliwe, jeszcze większa, bo ani razu nie mieli takiego jak ona szczęścia.
Drugi mankament to fakt, że duża część książki pokazuje sukcesy Edith jako terapeutki. Zdecydowanie nie taki jest cel tych rozdziałów, ale są to głównie opowieści o tym, w jakich okolicznościach zapoznała różnych pacjentów i co zrobiła, by pomóc im w ich problemach. Nie do końca wiem, co ten zabieg ma na celu. Czy w tamtych postaciach mamy odnaleźć siebie? Czy mamy utożsamić się z ich problemami? Mam wrażenie, że jest to trochę niebezpieczne, bo wydaje mi się, że z każdym z tych problemów każdy z nas może, chociaż w części, się identyfikować. A jeśli nie taki był cel, to jaki inny? Pokazać świadectwa, jak na zebraniach wspólnot? Ile można takich "świadectw" przeczytać – dwa? Trzy? I ile jest takich terapeutek, jak Edith? Jaka jest szansa, że trafimy akurat na takiego specjalistę, który pomoże nam w ten sam sposób?
Dość skąpo opisany jest zaś proces samej Eger. Nie mogę oczywiście żądać wynurzeń na temat konkretnych metod postępowania i etapów, ale konkretne nurty psychologiczne, które jej pomogły, zostały zaledwie muśnięte. Chciałabym poczytać na ich temat więcej.
Nie traktujcie tej książki jak typowego poradnika. Może jednak dać Wam do myślenia, zainspirować, a może też być zwykłą historią do przeczytania, chwilowej zadumy i odłożenia na półkę.
Nasze gusta książkowe rozmijają się dość mocno, ale, wygląda, żesięgnę.
Jest ksiażka: "Za drutami śmierci". Jet to o obozie z perspektywy człowieka, któremu się udało ttylko z jednym. Udało mu się uciec. A ukryć dzięki ludziom właśnie. W samym obozie nie udało mu sie i miał jak wszyscy, a jednak znajdował siłę, możliwości, aby spisywac swe notatki. A dzieki temu, że przeżyłm mógł jest później zebrać.
Szkoda, że nie mogę komentarza poprawić. xd
Przeczytałam tę książkę już kilka dni temu i o ile pierwsze rozdziały jakoś mnie nie porwały i miałam wrażenie, że jeśli doczytam, to głównie dla samego doczytania, to jednak im dalej, tym lepiej 🙂
W pierwszych rozdziałach na pewno muszę docenić to, że autorka przedstawiła siebie jako dość naiwną. Rzeczywiście łatwo było uwierzyć, że ma w nich dopiero 16 lat. 🙂
Jeszcze przed przeczytaniem książki uderzyło mnie Twoje stwierdzenie, że naprawdę jej się wiele razy w obozie pofarciło.
Dalej napisałaś, że nie chcesz odbierać jej zasług, niemniej takie stwierdzenia zwykle to robią. Ostatecznie nie istnieje coś takiego jak hierarchizacja cierpienia, o czym pisze sama Eger i dlatego wydaje mi się to bardzo niestosowne. I wydawało mi się takie przed przeczytaniem książki, ale chciałam sama sprawdzić, co myślę na ten temat. 🙂
Nie wiem, czy mogłaby przekazywać swoją, jak to określiłaś, ideologię, ludziom, którym w obozie udało się mniej. Być może nie głównie dlatego, że większość z nich po prostu nie przeżyła. I tak, sama Eger przyznawała, że obecność siostry bardzo jej pomaga, jest dla niej wszystkim i w ogóle nie wie, jak by sobie bez niej poradziła. Nie wiem, jak to ująć w słowa. Nawet jeśli miała szczęście czy nawet tego nieszczęsnego farta, choć nie podoba mi się to określenie, to jednak nie kładłabym na niego takiego nacisku. Naprawdę zdecydowanie ważniejsza była jej postawa życiowa, to, jak psychicznie próbowała sobie poradzić w byciu w obozie i z koniecznością tańczenia dla Mengele.
Myślę też, już odchodząc od Eger, że takie farty często my też mamy w życiu. Tyle że nie zawsze je wykorzystujemy. Czasem nawet nie umiemy ich dostrzec. I naprawdę ważniejsze jest to, co my z nimi zrobimy.
Bardzo podobała mi się druga część, już ta po uwolnieniu z obozu. Walka Eger z traumą, w końcu jej zrozumienie i wzięcie odpowiedzialności za swoje życie. Zapadł mi w pamięć głównie wątek z rozwodem, kiedy Eger w końcu przestała obwiniać męża za to, jak się czuje w życiu, bo problem leżał po jej, a nie po jego stronie.
Wydaje mi się w ogóle, że ten wybór, o którym mówi Eger, to przede wszystkim wzięcie odpowiedzialności za swoje życie. Często zdanie, że mamy wybór, wydaje mi się frazesem. Takim, który nic nie wnosi i tylko wprawia nas w poczucie winy, względnie w poczucie niższości względem osoby, która mówi, że ten wybór mamy. Jakoś tak u Eger wybrzmiało mi bardziej, że może i mamy, ale przyznanie się do tego, a tym samym wzięcie odpowiedzialności za swoje życie, inaczej przecież wyboru nie dokonamy, jest bardzo, bardzo trudne.
Wybrzmiewa z tej książki dużo szacunku także dla osób takich jk chociażby ja, które jeszcze nie wzięły tej odpowiedzialności za swoje życie w takim stopniu, jakby chciały.
Historie pacjentów Eger? Cóż, każdą traktowałam indywidualnie. Niekoniecznie po to, żeby się z nią utożsamić, choć czasem dostrzegałam mniej lub więcej wątków wspólnych, ale żeby obserwować to, jak powoli stają się trochę bardziej odpowiedzialni za siebie. Bo bez tej odpowiedzialności faktycznie ciężko coś zmienić.
Podsumowując, ja polecam
@Monia Twój komentarz zasługuje na bycie osobną recenzją, chociażby na blogu. 🙂 Cieszę się, że odebrałaś książkę pozytywnie, bo często padały w niej stwierdzenia, po których sądziłam, że Ci się nie spodoba.
Ja nieco inaczej odbieram brzmienie owego "wyboru", ale wiadomo, że każdy wyniesie z tej pozycji to, co mu akurat potrzebne i mi także pomogła, tylko inaczej, niż Tobie.
Wydaje mi się, że to "pofarcenie" wybrzmiałoby mi mniej, gdyby Eger opisywała więcej trudnych momentów w obozie. Wiem, że trudno jest opisywać takie rzeczy w książce, ale Eger zatrzymuje się dłużej nad momentami lepszymi, jaśniejszymi, a pomija te gorsze, tak że wydaje się, że jej pobyt tam jest dość lekki.
Mówisz, że chierarchizowanie cierpienia jest niesłuszne i masz całkowitą rację, ale musimy też brać pod uwagę wytrzymałość i siłę psychiczną konkretnych jednostek. O Edith, na podstawie jej relacji, mogę powiedzieć, że jest dość silna. I chodzi mi m.in o to, że nie wiem, czy słuszne jest porównywanie jej sytuacji do osób, które pobyt w obozie przeżyły inaczej. A ona, publikując tę pozycję w takiej formie, to właśnie po części robi.
Co do drugiej części, fragment o rozwodzie i o zdawaniu sobie sprawy z własnego brzemienia chciałam Ci przesłać w odniesieniu do pewnej naszej wspólnie znanej osoby. 🙂 Więc tak, też do mnie bardzo mocno przemówił. Jak wyjedziemy nad morze, to ból zębów nie minie.