Przychodził niemal zawsze w sobotę lub niedzielę i generalnie wtedy, gdy nie mieliśmy czasu, by do niego wyjść. Słyszeliśmy alarmujący dzwonek domofonu przy furtce i doznawaliśmy rozczarowania, że to tylko On. To prawie zawsze mama wychodziła do Niego, a potem podawała w torebce foliowej trochę chleba, wędliny, jakieś jogurty… Tłumaczyła, że palenie szkodzi, rozmawiała… Zawsze przepraszał i dziękował. Nazywaliśmy go "Jej Kolegą". Gdy już od tej furtki odchodził, postanawiałam sobie, że następnym razem wyjdę z mamą, uśmiechnę się, może podam rękę… Pewnego dnia byłam w domu sama i usłyszałam ten dzwonek.
"Pani, bo ja już nie mam chleba…"
"Ale wie Pan… Ja jestem sama… Ja nie dam rady… Ja nie wiem… Przepraszam… Może przyjdzie Pan za godzinę?"
"Ale ja potem nie mogę… Może Pani…"
"Przepraszam Pana, ale nie."
Odłożyłam słuchawkę. Do tej pory tego żałuję. Choć nawet nie miał do mnie chyba żalu. Potem jeszcze przychodził i to zawsze wtedy, gdy to ja sama byłam w domu. Nie odważyłam się. W tym roku nie przychodzi. A choć życzę mu jak najlepiej, to mam nadzieję, że pewnego dnia zadzwoni do furtki i będę miała możliwość naprawić ten błąd.
Czasem rozmawiam o Nim z Bogiem i zastanawiam się, czy jeszcze żyje…
Za tydzień jest pierwszy Dzień Ubogich.
Ale On już nie przychodzi.
Boże, smutne.
Jak to czytałem, miałem łzy w oczach.
Trudna kwestia, naprawdę nie wiem, co napisać.
Pozostaje modlitwa
naprawdę piękna i smutna historia i rzeczywiście modlitwa pomoże
Ojej. To rzumiem historia z prawdziwego zdarzenia?
Tak, prawdziwa.
MOże jeszcze przyjdzie…
smutne.
Bardzo smutne. Łezka się w oku kręci. 🙁 Jestem z Tobą i z nim zarazem.
smutne.
Aż się popłakałam. Ale czasem tak jest że nieraz zrobi się coś czy powie czego się potem bardzo żałuje. I potem nie ma już możliwości tego naprawić. Cóż, pozostaje tylko modlitwa i prośba o wybaczenie. A dopuki żyjemy zawsze mamy szansę to choć w części naprawić choćby pomagając innym.
Zawsze jest nadzieja. Trzeba oddać to w ręce boga.
Kiedyś dawno, dawno temu, słyszałem, że Bóg stawia na naszej drodze przypadkowych ludzi, którzy kiedyś będą być może mieli wielkie znaczenie w naszym życiu. Ty najwyraźniej z premedytacją to przegapiłaś. To jest tak, jak z tym powiedzeniem, że: "do trzech razy sztuka". Ludzie którzy czują się odrzuceni, nie wracają. Chrześcijanie powiedzieliby, że to była próba jakiej poddał cię Bóg, a ty? no cóż koncertowo ją oblałaś. "Głodnych nakarmić, spragnionych napoić". Tym czasem ty, powiedziałaś: "nie"! Myślę, że są dwie opcje: pierwsza bardzo prawdopodobna, że ten człowiek już nie przyjdzie i druga, poszukać go, a może teraz puka do innych drzwi?
Dzięki, Stary, Ty to potrafisz koncertowo pocieszyć. :p
Znasz mnie Julito już na tyle, że powinnaś wiedzieć, że ja zawsze mówię i piszę tylko to, co myślę. Zawsze wolę najbardziej bolesną prawdę, niż najpiękniejsze kłamstwo. A to co napisałem w moim komentarzu, to tylko w 99ciu procentach fakty.
A skąd wiesz, że akurat ta Twoja jedyna słuszna interpretacja jest jedyna i słuszna? Skąd wiesz, że ten epizod w tej właśnie formie, w tej aktualnej formie, nie doprowadził do zmiany czegoś we mnie? Przecież widać to z mojego wpisu. I kim jesteś, by oceniać to, co zrobiłam, zwłaszcza tak konkretnie, biorąc pod uwagę, że jesteś ateistą, a odwołujesz się do Boga? Jakim prawem to czynisz?
A z resztą, pomijając już fakty, to takie walenie prawdą prosto w twarz raczej nie zjednuje ludzi. Owszem, nie jestem przeciwna mówieniu ludziom prawdy, ale Ty po pierwsze zrobiłeś to w sposób, który mógłby i powinien być delikatniejszy, a po drugie nie powiedziałeś prawdy. Tak, nie powiedziałeś prawdy. Przytoczyłeś tylko swoją opinię. Swój osąd. A on też może być mylny.
Wróciłam do tego wpisu, bo mnie się przydarzyło ostatnio coś takiego, że właśnie mogłam pomóc ubogiemu. Boże, jaka to radość dla mnie była, jakie to rozpierające uczucie, lepsze nawet, niż zrzucenie grzechów z barków bezpośrednio po spowiedzi, to dla mnie nie do opisania.
Zdarzało mi się już kiedyś wracając z pracy poratować bezdomną, nie ma co ukrywać i nie nazywać rzeczy po imieniu, alkoholiczkę, która każdego dnia na dworcu, wraz z innymi kolegami prosi o pieniądze na alkohol, przynajmniej jest szczera, ale zdarza się, że prosi również o jedzenie. No więc kiedy tylko zostawała mi jakaś kanapka, bądź cokolwiek, no to oddawałam. Dziękowała z płaczem, brała i odchodziła, mój tata zawsze ją obserwował, czy tego jedzenia nie wyrzuca, ale jadła niemal zanim zdążyła odejść kilka kroków dalej.
Niedalej jak kilka tygodni temu, będąc z mamą na zakupach wydarzyła się ta sytuacja, do której wracam, tak mnie jakoś przepełniła jednocześnie żałością tego pana i szczęściem, że mogłam mu pomóc. Mama go zauważyła, że stoi niedaleko kauflandu. Starszy pan, głęboko po osiemdziesiątce, w ubraniach byćmoże sięgających lat już dawno zapomnianych, a na pewno nieodpowiednich, na te mrozy i ślizgawice. Stał spokojnie, nie zaczepiał ludzi, czekał cierpliwie, czy ktoś wrzuci mu jakiś grosz, albo poratuje czymś do jedzenia. Mama powiedziała mi, że go zna, bo kiedy jeszcze pracowała, on często zaglądał do śmietników i brał pozostawianą przez ludzi zapakowaną żywność, jakiś nieotwarty chleb, konserwy, co się nadarzyło. Mówiła też, że często widywała go w takim tanim barze, gdzie jadł sobie zupę, jeśli starczało mu pieniędzy i że zawsze, gdy go widzi, wspomaga go groszem, czy czymś do jedzenia. Tym razem też tak było. Mama dała mu troszkę pieniążków, a on podziękował i powiedział…Jeeej, żebyście słyszeli ten głos tego pana, serce z żałości pękało. Starszy, naprawdę starszy, drżący, nie umiem tego określić, w każdym razie powiedział: Dziękuję pani. Będę miał na ciepłą zupkę. Najpierw poszłyśmy do sklepu po chwilce rozmowy, a potem powiedziałam mamie, że wracamy do tego pana, ja mu kupię do jedzenia to, na co będzie miał ochotę. Tak zrobiłyśmy, pan najpierw nie chciał, mówił, że o nic nie prosi, ale w końcu dał się namówić. Wziął sobie trochę produktów, ale niezbyt dużo twierdząc, że to i tak za wiele, starczy mu to na kilka dni, a potem tak mi dziękował, chciał się dowiedzieć, gdzie mieszkam, bo ma działkę, latem obradza w owoce, warzywa, chętnie się podzieli za ten gest dobroci, bo został sam, żona zmarła, na leki ledwo starcza. Podziękowania przyjęłam, ale bardzo żałuję, że nie wiem gdzie ten pan mieszka i że częściej nie jestem w stanie mu pomóc.
A może właśnie te owocki i warzywka kupić? Jak świeże, z własnej działeczki, to nawet i lepiej!