"- No, jak ktoś ma pełno, to może sobie czymkolwiek pomóc i widzieć pana
Boga. A jak nie ma, to nie może.
– A dlaczego? Daj mi przykład. Nie wahała się ani chwili.
– Krzyż! Jeśli masz pełno, to go nie potrzebujesz, bo masz go w środku. A
jak nie masz pełno, to masz krzyż z wierzchu i wtedy robisz z niego czary.
Pociągnęła mnie za rękaw i nasze oczy się spotkały. Powiedziała cicho i
powoli:
– Jeżeli nie masz pełno w środku, to z każdej rzeczy możesz robić czary i
wtedy ta rzecz staje się kawałkiem ciebie na wierzchu.
– Czy to źle?
Kiwnęła głową. – A jeżeli tak robisz, to już nie możesz robić tego, co pan
Bóg chce, żebyś robił.
– O! A czego On w takim razie chce?
– Kochać każdego tak, jak kochasz siebie, więc musisz być najpierw pełen
samego siebie, żeby najpierw kochać siebie, jak trzeba.
– To coś tak jak to, że człowiek jest głównie z wierzchu – powiedziałem.
Anna się uśmiechnęła.
– Fynn, w niebie nie ma różnych kościołów, bo w niebie każdy jest u siebie
w środku.
I ciągnęła:
– To te kawałki z wierzchu robią wszystkie te różne kościoły, i synagogi,
i świątynie, i co tam jeszcze. Fynn, pan Bóg powiedział "Ja jestem", i
chce, żebyśmy i my tak mówili, i to jest właśnie najtrudniejsze.
Pokiwałem głową w oszołomieniu.
"Ja jestem… i to jest właśnie najtrudniejsze". Ja jestem. Dojdź,
człowieku, do tego twierdzenia, a jesteś już w domu; mów to z pełnym
przekonaniem, a jesteś pełny, jesteś cały w środku. Nie potrzebujesz już
zewnętrznych rzeczy do wypełniania dziur otwierających się w twoim wnętrzu.
Nie zostawiasz już kawałków siebie wiszących na różnych gratach
pokazywanych na wystawach, w katalogach i na reklamach. Dokądkolwiek
idziesz, całe swoje ja zabierasz ze sobą, nie zostawiasz porozrzucanych
kawałków, po których można by deptać, jesteś cały z jednej bryły, jesteś
tym, czym pan Bóg chce, żebyś był. Jesteś takim "Ja jestem", jak On. "
(Fynn, "Halo, Pan Bóg? Tu Anna!"
Czyli pan Bóg chciał trzęsienia ziemi w Turcji. 50 tysięcy ludzi zginęło, tak ich ukochał. Cóż za miłosierdzie. A ile zbrodni w starym testamencie i wszystko dla pana i w imię Boga. Nic tu się nie zgadza.
Jeśli rozważamy sprawę na gruncie materialnym, to Boga nie ma, bo nie może istnieć nic, co nie byłoby materią. I w takim przypadku faktycznie 50 tys. ludzi zginęło nieodwracalnie i koniec. Ale skoro zakładamy, że istnieje Bóg, czyli też istnieje wymiar niematerialny, to tylko ileś osób się pozbyło swoich cielesnych powłok, no i przeszli w ten niematerialny wymiar, czyli można śmiało założyć, że zmieniło się im na lepsze, skoro się pozbyli ograniczeń ziemskiej egzystencji. A skoro się to dokonało w drastycznych okolicznościach, to ewentualnym dodatkowym cierpieniem przy tym przechodzeniu, mogli być może zrównoważyć trochę obciążeń których sobie tu nazbierali, dzięki czemu może się okazać, że jeszcze metafizycznie na tym zarobili.
Więc kolego, odrobina konsekwencji w myśleniu i albo wybierasz opcję materia i wówczas nie ma problemu ze złym Bogiem, bo żadnego po prostu nie ma, albo wersję metafizyczną, w której istnieje Bóg, a nasz aktualnie postrzegany świat jest tylko wycinkiem rzeczywistości, z której o większej pozostałej części nie mamy za bardzo pojęcia.
Osobiście ta pierwsza wersja jest dla mnie nudna, więc choćby dlatego wybrałbym w rozumowaniu wersję numer dwa.
Pięknie sobie to roztłumaczyłeś. Ktoś kto własnego syna posyła na krzyż nie może być dobry. Bóg jest wyjątkowym okrutnikiem bo karmi się ludzkim cierpieniem. Cała ta religia czerpie energię z cierpienia. Zamiast usprawiedliwiać jego okrucieństwo może lepiej zastanowić się dlaczego nie może być normalnie, bez trzęsienia ziemi, bez umierających na raka maleńkich dzieci, itd. Cierpieć i jeszcze wielbić Boga za jego miłosierdzie i doskonałość. Zero logiki.
Zero logiki to właśnie jest w twoim wpisie, bo wystarczyłoby być konsekwentnym w myśleniu i jeśli uznajesz, że człowiek i świat jest tylko materią, to nie doszukuj się w tym nic więcej. A jeśli uznajesz istnienie Boga, to jedynym sensem istnienia materii jest to, jaki wpływ ona wywiera na duchowy wymiar człowieka, którego tez nie można wówczas rozpatrywać jako istoty czysto materialnej, która dla swojej pełni szczęścia musi mieć pełne brzucho i kieszenie, czyli pod korek dobrobytu i przyjemności.
W takim setupie ludzie karleją nie tylko w wymiarze duchowym, ale i nawet czysto intelektualnym, co wystarczająco dobrze pokazuje historia.
Nie żebym polecał do przeczytania, ale Saga o ludziach lodu fajnie to pokazuje, bo tam błyskotliwy plan demona polegał na zapewnieniu ludzkości powszechnego dobrobytu pod każdym możliwym względem, no i był to genialny plan w swej prostocie, bo jeśli wszystkim byłoby dobrze na świecie, to pozostawałoby jedynym marzeniem, żeby być tu jak najdłużej, a jakiekolwiek poszukiwania w wymiarze duchowym nie miałyby wówczas sensu.
Na szczęście natura ludzka jest tak skonstruowana, że jeśli wszyscy mieliby wszystkiego pod dostatkiem, to jest jeszcze kwestia tego, jak zrobić, żeby mieć jednak trochę więcej niż sąsiad.
Nie kupuję tego wyjaśnienia. To nie ma nic wspólnego z miłosierdziem. Co do świata transcendentalnego, widzę go w tym co zostało nam dane i trudno mi uwierzyć, że coś wybuchło i powstało to co nas otacza. To jest zbyt genialne a my wciąż coś odkrywamy i nie ma końca. Biologia, fizyka, astronomia, chemia, wszystkie prawa w tych naukach ktoś nam podarował.
Czyli nie rozumiem: uznajesz istnienie genialnego stwórcy dowiedzione przez doskonałość praw fizyki, a jednocześnie nie jesteś w stanie przez analogię uznać doskonałości praw metafizyki?
Jeśli ktoś uznaje śmierć za absolutny koniec ma prawo czuć rozgoryczenie.
Katolicy jednak wierzą w życie wieczne, w to, że żywot ziemski jest tylko etapem.
Chrystus sam się zdecydował na krzyż właśnie dlatego, żeby przybliżyć nam życie WIeczne, to był akt Jego miłosierdzia, … życie Chrystusa nie skończyło się przecież na krzyżu.Mamy przecież Wielkanoc, pamiątkę Zmartwychwstania.
Mówisz, wojny, nowotwory itd.
My obdarzeni wolną wolą sami sobie to robimy.
Tak samo jak ludzie sami się pozbawili raju.
Tylko może nie mieszałabym do tego czarów w imię pierwszego przykazania.
Nie żebym chciała zabierać głos w tej dyskusji bo mam na to literalniutko wywalone, ale wolna wola naprawdę przejawia się w dziecku umierającym na raka.
I wolną wolą człowieka jest trzęsienie ziemi, huragan i wybuch wulkanu?
Ucichło na wątku, a myślałem, że ktoś jednak pociągnie temat, skoro jednak nie, to jeszcze moje 5 groszy.
Tak dla ścisłości, reinkarnacja i karma indywidualna oraz zbiorowa, idealnie to wyjaśnia.
Jeśli te koncepcje byłyby prawdziwe, to dokładnie tak jak piszecie, wszystko byłoby zgodne z wolną wolą.
Nie posiadam oczywiście obiektywnych dowodów na ich prawdziwość jak i nieprawdziwość, jak i ewentualne istnienie jakiejkolwiek duchowej strony człowieka, a moje indywidualne wierzenia czy przekonania w tej sprawie nie mają nic do rzeczy.
Ale można sobie zrobić prosty eksperyment myślowy, czyli założyć, że reinkarnacja, karma indywidualna i zbiorowa są prawdziwe i w takim układzie odniesienia zapytać, co jest nie tak z umieraniem w niemowlęctwie na raka, albo ginięciem w trzęsieniu ziemi w kontekście istnienia duchowej strony człowieka i świata?
Oczywiście w przypadku istnienia tylko materii, też trudno mówić, że coś jest z tym nie tak, ot po prostu fakt statystyczny.
@Grzezlo ucichło, bo pyskaczom argumentów zabrakło. A ja tu z boczku siedzę i patrzę, co się tu, nomen omen, odjaniepawla i jak dyskusja własnym życiem żyje. To, że piszecie totalnie nie w temacie postu, to mniejsza. 😀
Jeśli wedle kolegi grzezlo jest tak jak napisał, to wypadałoby w tęsknocie za lepszym życiem popełnić zbiorowe samobujstwo. A kiedy rzeczony bóg zapytałby dla czego to zrobiłeś’aś odpowiedź byłaby prosta no nie? Ja też tłumaczenia kolegi grzezlo nie kupuję.
I jeszcze jedno: Skoro w chrześcijaństwie wierzy się, że po śmierci jest życie wieczne, to skąd ten smutek najbliższych? Przecież powinni się cieszyć, że ktoś umarł i miast żewnych jęków, na pogrzebach powinna grać "kapela" wojskowa, marszowe kawałki. Na pogrzebach znanych osobistości tak właśnie jest. Kiedy umrze np jakiś generał, czy minister, że o prezydencie nawet nie wspomnę, żegna się go z całą pąpą, a kiedy umiera szary człowiek, to organy i jęki, A czym od szaraka różni się minister, czy generał? Skoro po śmierci jest tak fajnie, to cieszmy się z tego, że ktoś odszedł do "lepszego" świata, miast wylewać łzy. Mówi się też, że bóg kogoś do siebie powołał. To moje pytanie brzmi. Po pierwsze, dla czego pozwolił, żeby dziecko urodziło się np z rakiem mózgu, tylko po to, żeby na powrót umarło? ma to sens? Po co mu takie chore dziecko i po co w ogóle dopuścił do tego, że ono cierpi i że tenże rak w jego mózgu się w ogóle zrobił? Przecież śmierć dziecka dopiero co narodzonego, to straszny cios dla tej świeżej matki. I co? bóg uwielbia patrzeć na rospacz tej matki? taki ma z tego fan? Przychodzi rozwiązanie, A bóg już siedzi i kombinuje: "no zaraz się urodzi, to ja spowoduję, że umrze, ale będzie zabawa!". A ponoć bóg najbardziej ukochał tych najmłodszych i z pełną premedytacją ich zabija lub pozwala na ich śmierć nie robiąc nic, żeby ich uratować. To gdzie ta miłość? Cosik tu chyba nie gra no nie?
A przecież ja nic nie sprzedaję, nikt tego nie musi kupować. Jeśli ktoś woli powtarzać mechanicznie swoje przekonania nie bawiąc się w takie detale jak czytanie poprzednika ze zrozumieniem i odnoszenie się do konkretów, to nawet szkoda prądu umysłowego na odpowiadanie. Sorry, jeśli zaproponowany przeze mnie eksperyment umysłowy był za trudny, ale to była tylko propozycja.
Bóg jest Bogiem, my, ludzie nie jesteśmy w stanie pojąć Jego planów, dlatego wiara jest wiarą, nie wiedzą.
Nawet Jezus pokazał pierwiastek ludzki płacząc nad śmiercią łazarza, choć wiedział, że go wskrzesi wzruszył się po ludzku.
Mógłby pozostać w swojej Boskości, a jednak wybrał śmierć krzyżową i tortury, by utożsamić się z cierpieniem m.in. tych matek dzieci chorujących na raka itd.
Z własnego doświadczenia dzięki wierze łatwiej mi było znieść śmierć, bo jest nadzieja, że tą ukochaną osobę czeka coś dobrego.
Płaczemy, bo to ludzki aspekt, jest to rodzaj rozłąki, mając w perspektywie ziemskie czasowe rozstanie też płaczemy.
To jest moja wiara, nie wiedza.