Była to moja druga próba przebrnięcia przez tę doniosłą (i szczęśliwie dość krótką) lekturę i tym razem udało mi się przeczytać ją całą. 🙂
Sądzę też, że będę do niej wracać, ponieważ zawiera w sobie wiele uniwersalnych prawd i to pomimo paru zarzutów, jakie mogę jej postawić.
Niestety w wielu kwestiach nie mogę być do końca obiektywna, bo zaczęłam czytać ją w momencie trudnym dla mnie, tj. pełnym zmian w moim życiu i to takich, których nie chciałam.
Czułam się więc tak, jakbym nie tylko musiała radzić sobie ze zmianami "na dole", ale też "na górze", tj. w mojej głowie.
Listy starego Krętacza do młodego, lekkomyślnego Piołuna poruszyły w mojej duszy wiele strun i mam nadzieję, że zagrają one zgodnie z przeznaczeniem. Cieszę się, że przeczytałam tę książkę, bo dała mi wiele do myślenia. Mam jednak nieodparte wrażenie pewnego zgrzytu, gdyż wszystkie rady i przestrogi, choć w dużej mierze słuszne, napisane były, jakby nie patrzeć, przez człowieka, a więc z jego perspektywy. Niby wiem, że przecież inaczej się nie da, że każda książka, nawet Pismo Święte, zawiera w sobie rys osoby, która ją tworzy, ale nie do końca podoba mi się, że poucza mnie ktoś, kto sam może nie tylko popełniać grzechy, co mi w uczeniu się nie bardzo powinno przeszkadzać, ale jego sposób myślenia wcale nie musi być jedynym słusznym. Tyle jest przecież dróg do Boga, ilu jest ludzi, prawda? Mr Lewis pisze o pewnych prawdach, mówi, że powinno być "tak i tak", a przecież nie możemy mieć pewności, że ma rację. Ba – żadne z informacji, które do tej pory o nim wiem, nie potwierdzają, że ma prawo pisać w taki sposób. Do tego trzeba wielu lat studiów teologicznych, może setek poznanych bardzo dobrze ludzi, a nawet setek historii spowiedzi i kierownictw duchowych. No, może przesadzam. 🙂
Uważam jednak oczywiście lekturę "Listów" za uniwersalną i dość prawdziwą, oczywiście dla osób wierzących i dość mocno w tej wierze zakorzenionych. Nie polecam jej za bardzo ateistom a także osobom, które mogą jedynie powiedzieć o sobie, że wiedzą, że Bóg jako taki istnieje.
Zdecydowanie żałuję, że nie zawiera w sobie więcej humoru, dowcipu i lekkości, a jest raczej monotonna w rysie i stylu. Nie jest to zdecydowanie powieść filozoficzna, pełna zawiłości i niezrozumiałych ciągów przyczynowo-skutkowych, ale sądzę, że większa doza lekkości sprawiłaby, że więcej osób by ją przeczytało, a co ważniejsze – zapamiętało płynące z niej przesłanie i zrobiłoby z niego odpowiedni dla siebie użytek.
Na koniec dodam, że ubawiła mnie wzmianka o jakże cenionym i subtelnym poczuciu humoru Brytyjczyków – że, przepraszam, o czym mówimy??? 😀