5. K. May, „Old Surehand”

Na wstępie muszę z przykrością zaznaczyć, że przeczytałam wydanie "komunistyczne", tj. ocenzurowane. Zostało opublikowane w roku 1968 przez wydawnictwo Nasza Księgarnia i nagrane przez p. Piotra Gasparskiego w ZNIW w roku 1980. Po odkryciu tej nieścisłości nie dziwi mnie więc ta cenzura ze względu na ten właśnie zbieg dat.
Sama książka trwała aż 38 godzin w audiobooku, co pierwszy raz w historii zmusiło mnie do słuchania go na prędkości 1,25. 🙂 Bardzo było to ciekawe uczucie, zwłaszcza że lektor czytał tak spokojnie i wolno, że naprawdę nie dało się zauważyć, że z prędkością odtwarzania coś jest nie tak. Smuci mnie jednak, że w dzisiejszym świecie jesteśmy tak zabiegani, że nawet ludzką mowę musimy przyspieszać, bo jest dla nas za wolna, bo nie chcemy nadmiernie tracić czasu…
Z tego, co wiem, audiobooki "Old Surehanda" są 2 – jeden właśnie wykonany przez ZNIW, drugi – nowszy, z innym lektorem, dostępny na rynku audiobooków.
Różnica ta jest kluczowa, ponieważ nowszy audiobook, oparty na nowym wydaniu, nie jest ocenzurowany. Ma to zaskakująco wielkie znaczenie, bo o ile PZN-owska wersja audiobooka liczy ponad 38 godzin, to wersja CD – ponad 48.
Zabrano mi więc 10 (słownie – dziesięć) godzin dobrej książki!
Jak oni mogli? Jak mogło się to stać? Czemu, ach czemu, zostałam pozbawiona naprawdę ważnych faktów?
Wiecie, cenzura w tym wypadku nie obejmowała jakichś nic nie znaczących monologów, ale raczej wydarzenia naprawdę ważne dla powieści, a niektóre – wręcz kluczowe!
A wszystko dlatego, że zawierały w sobie wątki chrześcijańskie, a także (to akurat podobno występuje w innych książkach) – krytykę Komunizmu i Rosji.
Tak więc, dzięki tym drobnym manipulacjom, poznałam innego Old Shatterhanda (książka nazywa się "Old Surehand", główny bohater – Old Shatterhand, ale wszystko jest ok.), niż poznałabym, czytając audiobook CD.
I wiecie co?
Na razie mi z tym dobrze. 🙂
Wyznawana przez PZN-owskiego Shatterhanda wiara niemal nie rzuca się w oczy, a jednak jest widoczna. Głównie w czynach, nie w słowach. Jeśli nie wiedziałabym od pajpera, który mi książkę polecił, o pewnych zdarzeniach, których nie zarejestrowałam, nawet nie zauważyłabym cenzury.
Nieocenzurowana wersja zawiera kilka rozmów i scen, które każą bohaterowi dużo mówić na temat wiary. Ja, po przeczytaniu "Listów starego diabła do młodego" Lewisa, potrzebowałam trochę przerwy od zastanawiania się nad szeroko pojętą wiarą. Czułam lekką awersję do bycia "moralizowaną". I to właśnie zapewniła mi wersja PZN. Za to jestem, nomen omen, wdzięczna Bogu, który chyba musiał wyczuć, czego mi w tym momencie potrzeba. 🙂
Gdy poznałam kilka brakujących fragmentów z nowego audiobooka, moja perspektywa na Shatterhanda się zmieniła. Nie, bynajmniej nie na gorsze; gdybym poznała tego "nowego" w innym momencie mojego życia, odebrałabym go pewnie dosłownie tak samo, jak starego, a nawet może i lepiej. Ale cieszę się, mimo wszystko, że nie musiałam go poznawać. Nie oznacza to oczywiście, że jest gorszy – bynajmniej!
Zachęcam wręcz do słuchania nowego audiobooka wydanego nie przez ZNIW – głównie dlatego, że wycięto z niego naprawdę ważne z perspektywy ciągłości fabuły sceny. Jeśli będziecie chcieli przeczytać potem kolejne tomy, te nieścisłości mogą mieć naprawdę duże znaczenie. Audiobook CD zawiera też więcej emocji, jest bardziej poruszający, więcej jest tam momentów wzruszających lub ściskających serce.
Muszę jednak stwierdzić, że interpretacja p. Gasparskiego, tego, który nagrał ZNIW, podoba mi się o wiele, wiele bardziej, niż zasłyszane fragmenty nowego audiobooka. I to pomimo bardzo ciekawego zjawiska – pod koniec powieści w nagraniu słychać przez kilka godzin… wyraźne zgrzytanie. Jakby ktoś skrobał wyjątkowo wielkie paznokcie wyjątkowo dużym pilnikiem. Albo szlifował jakiś niewielki przedmiot. Dawid, który wraz ze mną odświeżał sobie "Old Surehanda", stwierdził, że to na pewno lektor buja się na skrzypiącym krześle w przypływie emocji związanych z rozwojem akcji. Ja znów spekulowałam, że chwieje mu się źle nasmarowany pulpit na trzymanie książki. Dlaczego ja muszę ostatnio natrafiać na różne lektorskie przygody? 😀
Gdyby Gasparski mógł nagrać nową wersję z wszystkimi jej poruszającymi momentami, byłoby to zapewne małe arcydzieło. No ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
Tak więc przeczytałam książkę o Apaczach, Komanczach, czerwonoskórych, squaw, braciach i fajkach pokoju. Znacząca luka kulturowa została uzupełniona u źródła. Przeczytałam pozycję, na swoje czasy, rewolucyjną – pokazującą po raz pierwszy Indian w dobrym świetle i podkreślającą, że na łotrowskie czyny nie wpływa kolor skóry, a dusza człowieka. Nie było to zamanifestowane w dzisiejszy, ordynarny sposób, ale z klasą, na podstawie wyraźnych czynów i opisów charakterów.
Gdy usłyszałam, że w najnowszej wersji filmowej którejś z książek Maya zagrało ośmiu czarnoskórych, bo tak, zgrzytnęłam zębami z niesmakiem. Takiej właśnie manifestacji unikam i dlatego cenię sobi tę, którą wykorzystał May.
Ba – jego wstawki chrześcijańskie, ocalone w nowych wydaniach, są także rewolucyjne, jak na jego czasy. Jego podejście do wiecznej kary za grzechy, do Miłosierdzia Bożego, do momentu śmierci człowieka, nie było typowe dla czasów, w których pisał. Dlatego m.in te chrześcijańskie fragmenty, jako takie, cenię sobie mimo wszystko.
I raz jeszcze podkreślam: Nie musicie się ich obawiać. 🙂 Pajper mówi, że dla niego to wszystko układało się płynnie i nie rzucało mu się w oczy. Wiecie, jak to jest – jak poznacie jedną wersję powieści, z jednym lektorem, to drugi lektor i druga wersja, jakkolwiek byłyby dobre, będą poddane już surowszej krytyce. 🙂
Czy polecam tę powieść?
Cóż, zacznijmy od tego, że kiedyś czytały ją dzieci. Nie wyobrażam sobie dziecka, które mogłoby przeczytać dzisiaj tę książkę. Jest zbyt dojrzała. A może to ja źle oceniam dzisiejszych "young adults"? Akcja i emocje nie biją z każdej strony. Czyta się ją powoli, jak spokojnie, wartko płynącą rzekę. Kolejne przełomowe wydarzenia zmieszane są z opisami polowań, podróży, konceptów i codzienności. Nie czytałam jej z zapartym tchem, ale na pewno dużo zmieniła w moim książkowym świecie, m.in dzięki samemu uzupełnieniu kulturowej luki. Nie będę mogła od razu kojarzyć tej pozycji ze "świetną książką", ale na pewno warta jest przeczytania. Niestety (lub dla niektórych – stety) w nowej wersji, czytanej lektorem, który elementów komicznych czytać nie umie w ogóle, a dużą część czyta jakby troszkę bardziej dokumentalnie. Co tu dużo kryć – stara szkoła to stara szkoła…

2 thoughts on “5. K. May, „Old Surehand”

  1. Oh, no to ja czytałem tę książkę z 15 lat temu, właśnie jak miałem z 10 lat, miałem wtedy fazę na indiańskie opowieści, pamiętam, że ciekawiła mnie ta książka, nawet bardzo, na tyle, że potrafiłem kilkagodzin czytać bez przerwy, jedyna lepsza powieść w tej tematyce była o żółtym kamieniu, trylogia chyba, polski autor napisał, jak dalej masz chęć na takie książki, to polecam, tam więcej walk w jakimś takim patriotycznym polskim duchu 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *