8. J. Austen, „Mansfield Park”

Do lektury tej powieści już od dawna zachęcała mnie bardzo pozytywna opinia "Czytaczowej" ze Strefy Czytacza – osoby, która raczej nie znajduje upodobania w literaturze klasycznej, tymczasem tę powieść cały czas sobie ceni.
Fenomeny "Mansfield Park" są dwa – pierwszy to postaci, a drugi to lektorka, w tym wypadku – K. Anzorge (za ew. błędy pisowni przepraszam).
Jest to już trzecia powieść Austen, którą miałam przyjemność przeczytać, a czytało mi się ją, mimo wszystko, dużo przyjemniej, niż "Emmę".
Fanny jest uboga, bo jej mama wyszła za mąż za pułkownika Price’a. Gdy ma dziesięć lat, jej dwie szacowne ciotki decydują się zabrać ją do Mansfield Park i tam wychować. Fanny musi stawić czoła oderwaniu od domu i rodziny, jak również surowym wymaganiom tzw. "wyższych swer". Towarzystwo Marii i Julii, kuzynek i córek lady Bertram, pani na Mansfield, raczej jej w tym nie pomaga – dziewczynki są lekko zniesmaczone jej brakami w edukacji i ogładzie. Dziewczęta rosną, rosną też ich zalety i wady. A wiadomo, że tam, gdzie ładne dziewczęta, tam i przystojni młodzieńcy. 😉
Ciekawostką w tej powieści jest to, że znajduję w niej tylko dwie wyraźnie "złe" postaci – p. Norris z jej dwulicowością, pychą, skąpstwem, wywyższaniem się i pogardą dla pewnych bohaterów oraz jej siostrę, lady Bertram – osobę leniwą, mało bystrą, gnuśną, otępiałą i mało dbającą o dom i dzieci.
Reszta bohaterów, w tym – postaci, których postępowanie autorka kreśli jako nieodpowiednie, nie może wyróżnić się wyraźnie złymi skłonnościami. Jest tam pewien kobieciarz, który pod wpływem płomiennego uczucia do dobrej, młodej panny mógłby się ustatkować, bo sam tego pragnie, jest też pewna panna, która z czasem zmienia sądy o pewnych grupach społecznych na korzystniejsze, a jednak nie zdąża zyskać szczęścia, są dwie dziewczyny, które tracą szansę przez niedopilnowanie rodziców, nadmierne pochlebstwa i chwile słabości… Teoretycznie autorka wskazuje nam, że pewne zachowania, a więc i postaci, są złe. Ale nawet ona sama opisuje je w taki sposób, że o żadnej z nich nie mogę powiedzieć, by z gruntu była niegodna szacunku. Jest to zachowanie o tyle zaskakujące, że w poprzednich dwóch powieściach postaci negatywnych, przekoloryzowanych, gnuśnych, pysznych i knujących intrygi było znacznie więcej i były niemal od razu widoczne. Ich negatywne cechy charakteru tylko narastały. Tymczasem w "Mansfield Park" skłaniałam się raczej ku usprawiedliwianiu bohaterów i wybaczaniu ich słabości w trakcie czytania.
W tej powieści brakowało mi zwrotu akcji, który pozwoliłby znaleźć zakończenie mniej przewidywalnym. W "Mansfield Park" zakończenia jako takiego nie było. Pewne rzeczy się wydarzyły i ich uczestnicy oraz świadkowie ponieśli odpowiednie konsekwencje. Dla jednych, w tym – głównych bohaterów, skończyło się to dobrze, dla innych – źle. W "Dumie i uprzedzeniu" ucieczka Lidii Bennett wiąże się z dramatycznymi zwrotami akcji, zmianami poglądów, burzliwymi myślami i naradami. Tutaj wszystko jest naturalną konsekwencją następujących po sobie wydarzeń. Przyjęłam te konsekwencje za bardzo naturalne i wciąż czekałam na coś, co mnie zaskoczy. Nic takiego nie nastąpiło. Trochę tak, jakby po zimie przyszła wiosna, a po wiośnie – lato. Brakło mi zamieszania, płomiennych wyznań, zmian pozycji i wielkiego spotkania bohaterów na końcu powieści, jak miało to miejsce w "Emmie" i w "Dumie i uprzedzeniu".
Co zaś do lektorki…
Z towarzyszenia p. Anny Romantowskiej w tej przygodzie zdecydowałam się zrezygnować głównie przez zmęczenie materiałem (wszak "Emma" nie przeczytała się sama), jak również przez kiepską jakość nagrania. Zachęcona poprzednim powodzeniem p. Szczepkowskiej, która nagrała audiobook Austen dla Metra MSN, wybrałam nowszą interpretację i się nie zawiodłam. K. Anzorge, jak ją przedstawia DZDN, spisała się fantastycznie. Brzmi ona na lektorkę na wskroś współczesną. Czyta powoli, spokojnie i bez maniery, która charakteryzowała nawet p. Szczepkowską. Ta ostatnia czytała "Dumę i uprzedzenie" z pewną emfazą, która (całkiem słusznie) dodawała klimatu wiktoriańskiej Anglii. P. Anzorge po prostu była. I to "bycie" świetnie podziałało na tę powieść. Zdawało się ją jakby… uwspółcześniać, przy zym lektorka nic w tym kierunku nie robiła. A jednocześnie bardzo dobrze wcielała się w konkretne postaci, nie potrzebując nawet zmieniać zbytnio barwy głosu, sposobu wymowy itp. Innymi słowy, nasza znajomość na pewno się nie zakończy, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w dzisiejszych czasach dobrych lektorek jest coraz mniej…
Bardzo przypomina mi ze sposobu wypowiadania słów, rytmu i tonu głosu p. Annę Dereszowską. Naprawdę ma podobny głos. 🙂 Jest on tylko troszeczke mniej afektowany.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *