To, że ten wpis jest w kategorii "Refleksje" jest nieporozumieniem, ale nowej mi się narazie tworzyć nie chce.
Dziś po raz pierwszy przeczytałam blog który, w przeciwieństwie do mojego, znajduje się nawet nie tyle w Top 20, ale w Top 30 najczęściej komentowanych blogów. Smutełki! 🙂
Ale wniosek jest jeden:
#lolekniewie
!
Do widzenia! 🙂
Refleksje
Kosy i motyle
"Jestem bardzo smutnym Motylem Emanuelem" – wita nas ów znany bohater bajki Makowa Panienka. Jest przygnębiony
i chyba niebardzo wie, co zrobić, by zmienić swoją sytuację. "Jestem bardzo smutny, bo nikt się nie chce
ze mną bawić"…
I nagle znajduje się ktoś, kto…
"A ja jestem Makowa Panienka i jestem tu po to, byś nie był smutny".
Ona jest tam tylko po to, by on nie był smutny. Czy to nie jest dziwne? No właśnie, jest! Dlaczego? Bo
w dzisiejszych czasach nie ma nikogo, kto byłby "po to, byś nie był smutny". Każdy ma plan na życie i
jest, co tu dużo kryć, interesowny! Inaczej się tego nazwać nie da! Chcemy czegoś tylko dla siebie, a
jeżeli nawet pytamy kogoś "Może Ci pomóc w czymś?" mamy podświadomie ogromną ochotę, by ta osoba odpowiedziała
"Nie", a jeżeli nawet pomagamy, to tylko po to, by mieć z tego jakiś pożytek – niekoniecznie podziękowanie,
prezenty, wdzięczność, ale nawet satysfakcję, że "spełniłem dobry uczynek, jestem kimś więcej niż inni"!
Nie jest tak? Zastanówmy się nad tym dobrze, wszyscy! Ja przynajmniej tak mam i kiedy takie robaczywe
myśli wchodzą mi do głowy, czuję się bardzo źle i szybko pragnę je usunąć. Tylko usunąć niezawsze się
da.
A co tymczasem robi Makowa Panienka?
Kręci się, tańczy cały czas, cały dzień, żeby tylko zbrodniczy Kos nie porwał Emanuelowi cylindra i laseczki.
I pierwszą moją myślą było: "Czy ona nie ma nic lepszego do roboty? Czy się nie zmęczy? Dlaczego jej
się to nie nudzi? Dlaczego robi to dla nowo poznanego, niezbyt zachęcającego motyla"? I dlaczego tak
myślę?
A potem Makowa Panienka widząc, że jej taniec i czerwona sukienka nie podziałały, zabiera Emanuela do
mądrej makówki. Nie wstydzi się szukać pomocy, choć smutno jej, że zawiodła. Ona jednak dobrze o tym
wie. Nie zwala winy na Emanuela, który "mógłby się bardziej postarać.
Co myślicie?
Cisza
Ja znam znaczenie ciszy. Tej, ktora wisi w powietrzu jak noż, zwrocony ostrzem wprost w tego, kto przechodzi.
Wbija się w serce i tam już pozostaje. Wisi w powietrzu chmurą niewypowiedzianych żali, skarg i zarzutow,
nomen omen głupich i błędnych, ale kogo to obchodzi? Jest obecna jak nadmiar szkodliwego gazu, tylko
akurat w tym przypadku wolałoby się, żeby ktoś wreszcie rzucił tę iskrę, podpalił tę zapałkę, niech wreszcie
wybuchnie! Niech coś się stanie! I jedna, jedyna osoba może sprawić, że kilkanaście innych jest sparaliżowanych
strachem i dołem ku jej własnej satysfakcji. Ona napawa się tą ciszą i cieszy się z wpływu, jaki ta cisza
wywiera, jak jakiś potwor ze Sci-Fi, ktory żywi się strachem i energią ofiar, ktore wcześniej paraliżuje,
jak ośmiornica. I nienawidzisz tej osoby, choćby była ci zawsze najbliższa. Dlatego krzyczę podświadomie:
"Mowmy do siebie! Rozmawiajmy! Wyjaśniajmy problemy! Niech już nie wiszą!"
Jeżeli mi ktoś powie…
A niech ktoś znowu sprobuje mi powiedzieć, że "ten świat schodzi na psy" i "jest upadek obyczajow", i
"coraz gorzej", i "ciężko" jest! Niech podejmie choćby ułamek takiej proby! Jeżeli kierowca autobusu,
ktorym mam sama dostać się gdzieś tam wychodzi z szoferki tylko po to, by mi pomoc wejść do autobusu,
jeżeli pomocne dłonie wyciągają się z obu stron, bym mogła do niego wejść, jeżeli już w środkach komunikacji
miejskiej p. Knapik swoim miłym głosem informuje mnie o każdym przystanku, jeżeli przyjazna duszyczka
pomaga mi dojść na przystanek lub przejść przez ruchliwą ulicę w momencie mojego wachania, jeżeli sąsiadka
w autobusie przyjaźnie zagaduje o kierunek studiow i życzy miłego dnia, jeżeli jestem informowana o tym,
jaki autobus na przystanek podjeżdża jeszcze przed moim pytaniem o niego, to ja nie wierzę, że świat
może być zły! Moja podruż autobusem i tramwajem była tylko elementem treningu, ale w żadnym jej momencie,
jeżeli bym tylko chciała, nie musiałabym nigdzie iść sama. I tu nie chodzi o to, że się "wysługiwałam".
A niby dlaczego nie miałam przyjąć zaoferowanej pomocy? Odmowić, zamknąć się we własnej skorupie "samodzielności"?
Pokazać, że pomagać nie warto? Sama też bym potrafiła, ale przecież nie o to chodzi…
Dobra w ludziach pod dostatkiem, widzimy się często raz w życiu, ale tego dobra trzeba po prostu umieć
szukać i znajdować. I jeżeli każdy z Nas (Powtarzam – każdy, z NAS) zrobi tylko "krok więcej" niż powinien,
to żadne białe laski, kule, wozki nie będą mieć znaczenia, bo po prostu otrzymamy pomoc i w naturalny
sposob zwrocimy ją, w miarę swoich możliwości. Świat jest piękny, a ludzie – dobrzy, PRZYJMIJMY TO WRESZCIE
DO WIADOMOŚCI!
Ale On już nie przychodzi…
Przychodził niemal zawsze w sobotę lub niedzielę i generalnie wtedy, gdy nie mieliśmy czasu, by do niego wyjść. Słyszeliśmy alarmujący dzwonek domofonu przy furtce i doznawaliśmy rozczarowania, że to tylko On. To prawie zawsze mama wychodziła do Niego, a potem podawała w torebce foliowej trochę chleba, wędliny, jakieś jogurty… Tłumaczyła, że palenie szkodzi, rozmawiała… Zawsze przepraszał i dziękował. Nazywaliśmy go "Jej Kolegą". Gdy już od tej furtki odchodził, postanawiałam sobie, że następnym razem wyjdę z mamą, uśmiechnę się, może podam rękę… Pewnego dnia byłam w domu sama i usłyszałam ten dzwonek.
"Pani, bo ja już nie mam chleba…"
"Ale wie Pan… Ja jestem sama… Ja nie dam rady… Ja nie wiem… Przepraszam… Może przyjdzie Pan za godzinę?"
"Ale ja potem nie mogę… Może Pani…"
"Przepraszam Pana, ale nie."
Odłożyłam słuchawkę. Do tej pory tego żałuję. Choć nawet nie miał do mnie chyba żalu. Potem jeszcze przychodził i to zawsze wtedy, gdy to ja sama byłam w domu. Nie odważyłam się. W tym roku nie przychodzi. A choć życzę mu jak najlepiej, to mam nadzieję, że pewnego dnia zadzwoni do furtki i będę miała możliwość naprawić ten błąd.
Czasem rozmawiam o Nim z Bogiem i zastanawiam się, czy jeszcze żyje…
Za tydzień jest pierwszy Dzień Ubogich.
Ale On już nie przychodzi.