Zapomniana perełka <3

Pamiętam wieczór, w którym jako mała dziewczynka usłyszałam tę piosenkę w nienawidzonej przez ogół społeczeństwa rozgłośni. Chwytliwa melodyjka, śpiewana przez dziecięce głosy, wbiła się w mózg i już została. Po latach dopiero zdecydowałam się odszukać tę piosenkę i wreszcie dowiedzieć się, jak brzmiała naprawdę.
To, co odkryłam, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania!
Niniejszym oficjalnie wnoszę o uczynienie tej piosenki hymnem stworzenia ogółem. Jest to najpiękniejsza modlitwa, jaką tylko można sobie wyobrazić. Bez tego obrzydliwego patosu, którego coraz bardziej nieznoszę, bez martyrologii aż nad miarę, bez martyrologii zabijającej wszystko inne, emanująca spokojną codziennością.
No cóż to za skarb, i czemuż, ach, czemuż, do tego stopnia zapomniany? Kto do tego dopuścił?!!!

Rozmowy z Bogiem: Małe sprawy

Na pewnej grupie okołokatolickiej wyrosła swego czasu dyskusja, czy Boga można prosić o małe sprawy. Takie codzienne, zwykłe, w stylu "Boże, żeby mi się dzisiaj udało spotkanie.". Większość przyznała się, że o takie sprawy Boga prosi, ale było też kilka osób, które stanowczo stwierdziły, że Stwórcy o takie rzeczy prosić nie śmieją. Bo się nie godzi. Nie wypada. To przecież sam Bóg Wszechmogący.
I zastanawiam się, dlaczego.
Od samego początku Jezus mówił nam, byśmy do Boga zwracali się "Ojcze". Uwaga, uwaga, zonk, nawet nie "Ojcze", tylko "Tato, Tatusiu". Bo z tego, co czytałam, określenie w j. orginalnym to właśnie oznacza. Skoro mamy mówić do Boga "Tato", a przynajmniej "Ojcze", to niby dlaczego nie możemy spytać go, gdzie się podziały nasze skarpetki? 😀
Wydaje mi się, że dużo zależy od tego, jaką relację mieliśmy z ojcem. Tym ziemskim. Pewna siostra zakonna powiedziała kiedyś, że relacja z oboma ojcami jest podobna. Wtedy wydawało mi się to prawie absurdalne, ale teraz, z perspektywy czasu, przyznaję jej rację do pewnego stopnia.
Więc wydaje mi się, że jak się miało fajną relację z ojcem, to ta z Bogiem jest też ciepla, podobna, traktujemy go jak własnego ojca, poniekąd, ze wszystkimi tego konsekwencjami, tymi złymi też A jak niefajną, to są dwa scenariusze – Pierwszy to ostra nienawiść, drugi – kompensowanie roli ojca. Ten drugi tym bardziej skłania do proszenia o małe sprawy i rozmawiania o wszystkim.
Ja się tam nie waham, chociaż nie sprawdził się żaden z negatywnych scenariuszy.

Rozmowy z Bogiem: Egoistka albo wierzę czy nie praktykuję?

Ostatnio zobaczyłam w którejś z ankiet, że uważa się mnie za "hartcore’owo wierzącą", czy coś takiego. Miłe to określenie i bardzo mnie bawi, ale nie z powodu, który wydawałby się najbardziej oczywisty.
Niedawno mi się to określenie przypomniało i zaczęłam zastanawiać się, co to znaczy.
No bo, jeżeli dobrze pamiętam zasady logiki z liceum, to zdanie może być albo fałszywe, albo prawdziwe. A z wiarą jest tak, że albo się wierzy, albo się nie wierzy. Albo wierzysz, że istnieje Święty Mikołaj, albo wierzysz, że nie istnieje. Zastanawiam się, czy istnieją jakieś… poziomy wiary i wydaje mi się, że nie.
Tylko tutaj pojawia się pewien problem moralny:
Ten ktoś (Pozdrawiam Cię serdecznie, kimkolwiek jesteś!) napisał, że mogę być patronką pokoju, miłości czy czegoś tam, a może religii na przykład, bo "hartcore’owo wierzę". Czyli co?
Jestem jakaś… inna? Popełniam mniej błędów? Mniej błędów popełniać z zasady powinnam?
Często Chrześcijanom, zwłaszcza Katolikom, zarzuca się, że udają świętych, a przecież też popełniają błędy. No i to teoretycznie jest racja, ale gdyby tak przeanalizować zasady moralne rządzące, na ten przykład, ateistą, to w głębii swego jestestwa wyznaje on dokładnie te same prawidła, co ja: Nie zabijaj, kochaj, wybaczaj, nie kradnij, nie rań, żyj w zgodzie z sobą, z innymi i z naturą. Robi to dla siebie, czasem dla bliskich, a nie dla Boga lub bogów, ale robi to. Bo jest to wpisane w jestestwo każdego człowieka, podobnie jak pragnienie władzy, bogactwa i dobrobytu. Więc takie wynoszenie siebie jako Katolika (lub ostatecznie Chrześcijanina) ponad innych, ale też z drugiej strony zarzucanie mu przez kogoś czegoś, co powinien lub czego nie powinien tylko dlatego, że jest "Kato", zdaje mi się mocno nie fair. Można mi zarzucić, że nie jestem, że tak powiem, ludzka, że nie kieruję się zasadami prostego człowieczeństwa, ale nie to, że jestem "Kato".
Co oznacza "praktykować"? Chodzić do kościoła? Modlić się? Pościć? Przestrzegać Dziesięciu Przykazań?
Ale jeżeli tak, to nie ma to nic wspólnego z wiarą, bo to są czynności, a nie – wiara. Mogłabym robić to wszystko i w ogóle nie wierzyć, że istnieje coś takiego, jak Bóg Wszechmogący w Trójcy Jedyny.
Czcić Boga można poprzez wywijanie zwariowanych pląsów w puszczy na polanie w stroju z liści palmowych, obżerając się jednocześnie chipsami z kokosa. Czcić Boga można, słuchając hip-hopu, Trance, muzyki chrześcijańskiej czy metalu. Czcić Boga można, tak po prostu uprawiając seks.
Wiecie, że gdyby wszystko było jak należy, gdyby absolutnie wszyscy ludzie wzajemnie się kochali i kochali Boga, to taki wymysł ludzki, jak religia i Kościół, w ogóle by nie istniał? Żylibyśmy tak, jak dzisiaj (No dobra, może nie tak, jak dzisiaj, ale wiecie, o co mi chodzi), tylko w absolutnej jedności ze światem i z sobą. Wyobraźcie sobie najbardziej kochaną istotę na świecie i to, co potraficie dla niej zrobić. A teraz wyobraźcie sobie, że kochacie tak samo też wszystkich ludzi na świecie, tylko oczywiście miłością inną, bo każda miłość jest inna i nie ma dwóch identycznych. Po co religie? Po co Kościoły i kościoły?
Takie to luźne rozważania snuję, nie mające z sobą wiele wspólnego, ale traktuję to także jako formę uporządkowania moich jakże nieuporządkowanych myśli.
Często czuję się w relacji z Bogiem jak szmata. Tzn. nie to, że się upokarzam, nie to, że myślę sobie, że jestem marnym pyłem, "prochem i niczem", ale po prostu uważam, że jestem nie fair. Poznałam w ostatnim czasie smak przyjaźni i miłości i mam ich solidne wyobrażenie. Chcę, żeby mój przyjaciel mnie rozumiał, był lojalny, umiał pocieszyć, pośmiać się razem lub popłakać. Chcę, by osoba, która mnie kocha, umiała oddać za mnie życie, by akceptowała mnie taką, jaka jestem i by wierzyła we mnie bezgranicznie, no i żeby pragnęła tylko mojego dobra, które niekoniecznie wiąże się z wygodami. Chcę tego, ale tego sama nie daję, tak światu, jak i Bogu. Jestem coś winna ludziom, ale nie umiem tego z siebie wykrzesać. Ergo, jestem egoistką. Nie piszcie mi, że to nieprawda, nie potrzebuję tego. Nie potrzebuję też potwierdzenia, bo sama to wiem.
Ostatnio weszłam w fazę, w której traktuję Boga jako przyjaciela. Bo tego potrzebuję. Był już Król, Cesarz, Ojciec, Bóg, nawet towarzysz dziecięcych zabaw, a ostatnio skupiam się na przyjaźni. Wiem, że zawsze mogę dostać gorącą herbatkę (czarną albo Earlgray, albo malinkową), domowe ciacho i chwilę ciszy. Bez żadnych pogadanek. Uśmiech i cisza. I spokój, oderwanie się od rzeczywistości, może ciepło kominka, wspólną kąpiel w zimnym jeziorze, krzyk bezsilności gdzieś na leśnej polanie, bieg bez celu, bez pocieszania, bez mówienia "To po coś jest, to Twój krzyż, będzie dobrze, kiedyś…"… I tak sobie myślę, że jestem zołzą, bo nie oddaję tego samego. Ja postawiłam pewne warunki tej przyjaźni, do których się dostosował, ale tych postawionych przez niego już nie chce mi się spełniać. Oczywiście "warunki przyjaźni" to bardzo złe słowo, bo przyjaźń nie stawia warunków i tym różni się Bóg od ludzi, że nadal jest moim przyjacielem, mimo moich fochów.
A czegoś o tych chwiejnych podstawach przyjaźni mogłam się ostatnio dowiedzieć.
Ale spotykamy się wtedy, gdy ja chcę, robimy to, czego ja chcę, a najbardziej sobie o tej przyjaźni przypominam, gdy mi się coś zgubi albo poplącze. Jednym słowem, egoistka. :p

Rozmowy z Bogiem, czyli… Co Ty o tym myślisz?

Ostatnio moje rozmowy z Ojcem przypominają raczej swego rodzaju narady.
Dwoje przyjaciół spotyka się, by omówić sytuację i zaplanować strategię na najbliższy czas.
Zawsze traktowałam Boga jak przyjaciela. Kiedyś Jezusa wyobrażałam sobie jako dwunastolatka (tego, którego widzimy w Świątyni). Sama miałam wtedy dwanaście lat, może ciut więcej i pomagało mi, gdy Jezus był w moim wieku.
Potem Jezus dorósł, poniekąd razem ze mną. Nie, nie jawił mi się nigdy jako młodzieniec – chodzi mi raczej o relację, jaka nas łączyła.
Był taki czas, że traktowałam go głównie jako króla, jako Boga… Teraz raczej jawi mi się głównie jako przyjaciel. Wiem dobrze, jestem tego świadoma, że jest moim Bogiem, ale to ten właśnie aspekt, aspekt przyjaźni, jest teraz najsilniejszy.
Dlatego właśnie często opowiadam mu o tym, co dzieje się w moim wnętrzu i na zewnątrz, a potem zadaję mu to pytanie: "Co Ty o tym myślisz"?
Bóg jest wszechmogący i wie wszystko, ale zniża się do nas, śmiertelników, by komunikować się z nami na naszym poziomie.
Dlatego właśnie nie pytam "Co wiesz" lub też nie proszę o gotową radę. Potrzeba mi bliskości, potrzeba mi opinii, a nie autorytarnego stwierdzenia faktu.
Wiem, że On to rozumie, tym niemniej jest to… dziwna gra słów. 🙂

Rozmowy z Bogiem, czyli… Jak Ty to robisz?

Ostatnio charakter moich rozmów z Bogiem zmienił się. Zdaje mi się, że zmieniliśmy się oboje, choć to oczywiście nieprawda, choć to tylko ja się zmieniłam.
Zmieniła mnie ludzka zawiść, zazdrość, pogarda, chęć zemsty, jad w ludzkich słowach i czynach…
Wciąż staram się iść z głową podniesioną i nieść swoją lampę, oświecając tym drogę ludziom przed sobą, ale jest to, zdaje się, coraz trudniejsze.
Czasem więc podnoszę głowę i, patrząc Ojcu w oczy, zadaję tylko jedno pytanie: "Jak Ty to robisz"?
Bo skoro tak trudno jest znieść jednego, dwóch, trzech bliźnich, to jak można znieść siedem miliardów Twoich własnych stworzeń, które mają Cię w dupie?

Rozmowy z Bogiem, czyli… Krzyż Pański!

Taka to ochota naszła mnie do napisania tego wpisu po rozmowie, którą aktualnie prowadzę (Pozdrawiam, Słońce!).
Aniołyyyy!
Temat, który interesuje mnie juz od kilku lat. Jak to z Nimi jest? "Anioły" czy "Anieli"? Prędzej nawet to drugie, bo "anioły" to raczej takie skomercjalizowane określenie wszystkiego, co w dobroci przekracza znane konkretnemu człowiekowi granice.
#Po co oni?
Aniołowie w Poznaniu Boga i w pełnieniu Woli Bożej daleko bardziej przekraczają ludzi. Oni już są Doskonali, już poznali Boga, o ile można poznać go kiedykolwiek.
Pamiętacie, że Lucyfer także był… w pewien sposób JEST Aniołem. Aniołem, który nie zgodził się na istnienie Człowieka, na miłość Boga wobec istoty tak nędznej. Nie o Nim będę tutaj teraz mówić, ale Niosący Światło to było takie piękne imię…
I powstało kiedyś pytanie, które zadała s. Faustyna Kowalska Jezusowi: "Dlaczego ukarałeś Aniołów, a nam dałeś drugą szansę? Dlaczego oddaliłeś istoty doskonałe, a nas, słabych wciąż utrzymujesz przy sobie"? Odpowiedź brzmiała mniej więcej tak: "Bo Oni poznali mnie w stopniu, w jakim Istoty Ludzkie mnie nie poznały.". Jak to rozumiem? Przepraszam Was za to porównanie, ściskam użytych w nim "modeli", ale wydaje mi się ono najbardziej obrazowe: Mamy dwoje dzieci albo nastolatków, którzy mają już po 13 lat. Jedno dziecko to Sandra – dziewczyna zdrowa, wesoła, pogodna, dobra uczennica , popularna wśród kolegów. Wzór dziecka idealnego dla rodziców. Druga dziewczyna, Marysia, ma wiele niepełnosprawności sprzężonych, o których nie będę tutaj mówić. Potrafi chodzić, ale z mówieniem już gorzej. Ma problemy z koordynacją, a intelektualnie jest na poziomie swojej młodszej siostrzyczki, trzyletniej Nikoli. Marysia nie umie bawić się sama, bo podobnie jak dzieci z DS wszystko niszczy, nie mogąc zapanować nad odruchami. Nie umie sama jeść, nie załatwia swoich potrzeb fizjologicznych. Której z dziewcząt wybaczymy, gdy zrobi coś "złego"? Dajmy na to, że dokładnie 24 stycznia o 12:12 (Tak, właśnie taka jest godzina!) Sandra i Marysia rozbiją szklankę. Oczywiście nikt nie będzie gniewać się na Sandrę, bo to "niechcący", ale jednak doza wybaczenia będzie większa dla Marysi, bo ona przecież i tak nie panuje nad odruchami… Przykład ze szklanką nie jest do końca trafiony, ale mam nadzieję, że chwytacie istotę rzeczy. Nad kim będziemy bardziej się pochylać? Komu poświęcać więcej uwagi? Sandrze czy Marysi? Rodzice kochają swoje córki tak samo, ale poświęcają uwagę Marysi w większym stopniu niż rodzice Sandry swojej córce, bo Marysia tej uwagi potrzebuje więcej.
Pokuszę się tu o kontrowersyjne stwierdzenie, że niepełnosprawne dzieci kocha się bardziej. Oczywiście to nieprawda, ale czasem mamy takie wrażenie. One tej miłości potrzebują więcej. Starsze (lub młodsze) pełnosprawne rodzeństwo często im pomaga, bo chce odciążyć rodziców i kocha niepełnosprawnego braciszka lub siostrzyczkę. Nie jest tak?
#I tak samo z Aniołami!
Dlaczego Aniołowie służą tak nędznym istotom jak my, Ludzie? Bo kochają! Kogo? Boga, to przede wszystkim! Wiedzą, że Bóg kocha nas i dlatego też nas kochają. Stwierdzenie "Przyjaciel naszego przyjaciela jest naszym przyjacielem" nabiera nowego znaczenia. To nie jest służba, to jest opieka.
#Przeprowadzę przez ulicę!
Aniołowie nie są do końca po to, byśmy bez szwanku przeszli przez jezdnię. Nie są po to, byśmy się Broń Boże nie poparzyli gorącą herbatą i nie spadła na nas cegła. Nie!
Tzn…
Oni czasem strzegą nas od tego. Naprawdę może być tak, że dzięki Nim nie zdarzy się coś strasznego, co miało się zdarzyć. Aniołowie czuwają nad nami, to prawda! Ale oni NIE są naszą osobistą Ochroną! Nie są na świecie tylko po to, żebyśmy mieli życie usłane różami! Oni spełniają Wolę Bożą i pragną, by Ona była też w nas. Co mam na myśli? Czasem niestety trzeba się poparzyć, bo inaczej nie dowiedzielibyśmy się, że gorąca woda jest niebezpieczna. Czasem cegła, która spadnie nam na głowę, potrafi zmienić całe nasze życie i to na lepsze. Niezbadane są Wyroki Boże, a Aniołowie nie myślą o życiu teraźniejszym, tylko o Życiu Przyszłym! No bo na logikę: Czy bardziej opłaca się pocierpieć trochę teraz i potem żyć już szczęśliwie w Wieczności, czy nie cierpieć teraz i potem… mieć problem? Ale nie o tym tutaj.
#Pomoc Aniołów jest przede wszystkim duchowa.
Będą z całej siły strzec nas przed popełnieniem zła, przed siłami, które mogłyby odciągnąć nas od Boga, przed zagrożeniami duchowymi…
Wiecie, że (oczywiście prócz Boga) jedyną Istotą, która towarzyszy człowiekowi podczas Uwolnienia (Nie Egzorcyzmu, nie wiem, jak jest w tym wypadku!) jest jego Anioł?
Nie powinno się w takich momentach modlić za osobę uwalnianą, bo może to wpłynąć na przeniesienie się na nas tej nieczystej siły. Wiem, brzmi jak czarna magia, ale to prawda. W Uwolnieniu asystuje i wspiera Anioł. To fascynujące, nieprawdaż?
Ponadto Aniołowie uczestniczą w przekazywaniu naszych Darów podczas Ofiarowania. Jego idea jest taka, że każdy z nas składa wtedy Bogu swoje dary. Aniołowie przekazują mu je, a ich wygląd, o czym dowiedziałam się dzisiaj (Znów pozdrawiam!), zmienia się w zależności od daru. Modlą się także, gdy Dar jest zbyt mały.
S. Faustyna miała kiedyś wizję wagi (takiej "starodawnej, z szalkami), na której z jednej strony położono straszliwy, ciężki miecz. Szala przechyliła się znacznie. Potem Aniołowie wzięli od każdej z Sióstr Zakonnych jakiś "tobołek" i zaczęli kłaść je z drugiej strony, tak że szala przechyliła się na drugą stronę pod ich ciężarem. Wtedy "Głos" kazał odłożyć miecz na miejsce.
Tak to już jest z Aniołami.
Anioł s. Faustyny towarzyszył jej wciąż, gdy odwiedzała Czyściec. Dlaczego to robił, nie wiem, w ogóle o Czyśćcu muszę dowiedzieć się więcej.
#Zdzisiu czy Efiriel?
Wiecie, że Aniołowie mają imiona? Niektórzy z nich zdradzają je swoim podopiecznym w rozmowie duchowej. Nie wiem, jak wyglądają te imiona i czy Aniołowie raczej nazywają się Jan, Samuel i Salomon, Zdzisław, Czesław i Arkadiusz, a może Efiriel, Umuriel i… Gabriel… Za tą ostatnią teorią przemawia fakt, że Archaniołowie noszą imiona Michael, Gabriel i Rafael. Jostain Gaarder (przepraszam, jeżeli przekręciłam pisownię) stwierdził, że wszyscy Aniołowie noszą imiona kończące się na "el", będące nawiązaniem do Boga. Z drugiej strony, czytałam stwierdzenie jednej osoby, która oświadczyła, że jej Anioł ma na imię Jan, co jej objawił. Dorota Terakowska natomiast, kreując postać Anioła Stróża Ewy w książce "Tam, Gdzie Spadają Anioły" nadała mu imię Awe.
##Czy to ma dla mnie znaczenie?
Kocham mojego Anioła, niezależnie od tego, jakie ma imię. Uszanuję jego decyzję, jeżeli mi je zdradzi i uszanuję ją, jeżeli tego nie zrobi. Imię jest ważne, ale nas nie determinuje, więc nie determinuje też Aniołów, prawda?
#Ja wobec Aniołów
Szanuję, głęboko szanuję te Istoty. Staram się odwdzięczać miłością za Ich miłość i poświęcenie, bo w końcu Ich opieka jest poświęceniem (wg. mnie). Zastanawiam się, z jaką dozą wyrozumiałości i pobłażliwości traktują nasze czyny, a co dopiero takie rozważania o Ich naturze… 🙂
A tak personalnie, uważam, że mój Anioł ma ze mną sporo roboty, niemalże… Krzyż Pański (Ach, co za gra słów i skojarzeń, prawda?). 🙂
Jeżeli przypomni mi się coś jeszcze lub pogłębię swoją wiedzę, to dopiszę tutaj lub w innym poście.
Buziaczki dla Was, papa!

Rozmowy z Bogiem, czyli… Czy ktoś widział skarpetki?

Pytanie "Czy ktoś widział…" zadaję bardzo często… Bogu i jego "Świcie", czyli wszystkim, których znam i którzy mnie wspierają. No wiecie, wlicza się w to Matka Boża, mój Anioł Struż, Archaniołowie (A, cóż za poufałość, ale o tym kiedyś będzie osobno.), św. Siostra Faustyna, św. Jan Paweł II, św. Kazimierz Jagiellończyk, Pastuszkowie z Fatimy, św. Bernadetta (Maria Bernarda), sporo zmarłych, których osobiście nie znam (tylko po głosie lub z opowieści), sporo znanych, no i… On, a raczej… Oni – ostatni na liście, ale najważniejsi. No bo jak w sumie powinno mówić się do Boga w Trójcy Świętej?
Ja często używam mało zobowiązującej, a jednocześnie krzywdzącej formy "Ty", ale chyba o tym wspominałam, a napewno jeszcze wspomnę.
Czasem, gdy coś mi się zgubi, bo przez własne niedbalstwo np. tytułowe skarpetki zrzucę z własnego łóżka i potoczą się w nieznane mego pokoju, na kilometrach kwadratowych podłogi, pod tajemnicze, niezbadane krzesło, zadaję właśnie to sakramentalne pytanie "Czy ktoś widział?". Szukamy razem. Różnie to wygląda – czasem podpowiadają w stylu "Sprawdź pod szafką przy łóżku." albo "A jeszcze pod deską do prasowania pod łóżkiem…", a czasem kierują ręką, a ja poddaję się instynktowi i tam, gdzie padnie moja dłoń, zguba się znajduje. Czasem otrzymuję fałszywe alerty, podsuwane prawdopodobnie przez mózg, mające mnie zniechęcić, ale to drobiazg! Wierzcie mi, jeden taki wypadek mam nawet zapisany i to Wy jesteście elitarną grupą, która będzie mogła go przeczytać, jakkolwiek haotycznie bym go nie opisała:
"11.10.2018, 23:29
Odnaleziona skarpetka.
W roztrzepaniu gdzieś mi zginęła, gdy brałam inne rzeczy. Długo szukałam, nie chcąc w sumie przyznać się, że potrzebuję Bożej pomocy. Przepatrzyłam całe łóżko po wierzchu, za i pod nim, przy dżwiach, całąpodłogę itp. Wreszcie pomyślałam, gdy nam rozmowa zaczęła się z Bogiem:
– A tak A propos: Zgubiłam gdzieś skarpetkę. Generalnie nie mam problemu, ale długo jej szukam i zaczyna mnie to irytować. Może Ty wiesz, gdzie ona jest?
Znalazłam ją. Po kilku sekundach sama wpadła mi w ręce, gdy kolejny raz oglądałam koc na łóżku. To było zbyt szybkie, zbyt znaczące.
Chwała Panu!"
No dobra, zmieniłam dla Was dwie litery, by składnia się zgadzała, wybaczcie…
Takich przypadków jest masa, ale nigdy nie mam czasu, by je opisać, a szkoda, bo jakaś forma "dowodu" by to była, nie ma co.
"Czy ktoś widział", to jedno z najczęściej zadawanych przeze mnie Bogu pytań, jakkolwiek by to nie brzmiało.
Fajnie się z nimi szuka, a jak fajnie znajduje!

Rozmowy z Bogiem, czyli… Córunia Tatunia

Ten wpis jest tak spontaniczny, że nie wiem, co z niego wyniknie.
Wiecie co? Ostatnio mam taką fazę na wyszukiwanie we wszelkiego rodzaju tekstach kultury (głównie filmach i książkach) motywu Ojca i Córki. "Piękna i Bestia"? Ojciec-Córka! "Mała Syrenka"? Ojciec-Córka! "Ana z Szumiących Topoli"? Ojciec-Córka! "Krzyżacy"? Ojciec-Córka! "Coco"? Ojciec-Córka! "Jutro Będziemy Szczęśliwi"? Ojciec-Córka! "Ronja, Córka Zbujnika"? Ojciec-Córka! "Ciotka Zgryzotka"? No, zgadnijcie!
Dlaczego?
Chyba dlatego, że utożsamiam się z tymi szystkimi córkami. I znów "Dlaczego"? Przez Boga, oczywiście!
Szkopuł w tym, że te relacje nie są zawsze słodko-cukierkowe, bo czasem dochodzi nawet do pozornie nierozwiązywalnego zerwania więzi wszelakich (A, cóż to za masło maślane mi wyszło!), ale wszystkie te relacje łączy jedno – Miłość! Nie muszę chyba dodawać, że ta miłość raczej wychodzi ze strony ojca – córki często są krnąbrne, buntują się, mają "zawsze rację"… A co robią ojcowie? Jadą do jakiegoś od czapy zamku, żeby zerwać głupią różę, bo ma być najpiękniejsza na świecie, przełamują niechęć do odwiecznego wroga, bo córka przyjaźni się z potomstwem tegoż, wymyślają pokręconą historię i ideologię Żabbingu…
Tak, mam manię. Tak, czuję to wszędzie. Dajcie mi taki motyw na maturze z polskiego, to z pewnością nie zmieszczę sie w tych całych limitach.
Jestem Córunią Tatunia! Tak, nikt mnie nie rozumie tak, jak Ojciec (no dobra – Bóg w Trójcy Świętej)! Nikt nie umie mi tak przemówić do rozsądku, pocieszyć…
Czy zdziwi Was, że do Boga nie mówię "Boże", tylko "Ojcze"? Autentycznie, nie naciągam rzeczywistości – tak jest! Albo jest "Ojcze", albo po prostu – "Ty", a Imienia Pana wzywam dość rzadko (przynajmniej świadomie).
Słowo Abba wypowiadam niemal z zaśpiewem, choć dość rzadko.
Co więcej? Niestety z Matką nie mam tak dobrego kontaktu. Próbuję zaprosić Ją do serca, czasem obiecuję sobie, że poprawię nasze relacje, że będę o Niej pamiętać… Niestety, zajmuje narazie zdecydowanie dalsze miejsce w mojej rodzinie. Przykre, ale prawdziwe. Mam jednak nadzieję, że Ojciec pomoże mi o Niej pamiętać, nauczy Ją rozpoznawać…

Rozmowy z Bogiem, czyli… Ciężko!

Wiecie, co robię, jak mi źle? Patrzę! Tzn. podnoszę wzrok i patrzę Ojcu w oczy.
(Czy Bogu można spojrzeć w oczy? Tzn. czy jesteśmy tego godni? Chyba nie… A jednak on na to pozwala. Ciekawe, nie?)
Patrzę więc w te oczy i nic nie mówię. Albo raczej mówię "Ciężko!". To chyba jedyne słowo, jakie w takich sytuacjach wypowiadam, ale jest w nim głębia, której nikt nie zrozumie poza nami. No bo kto mnie zna tak, jak On? Czasem Mu opowiadam to wszystko, co się dzieje, bo On bardzo lubi mnie słuchać (Oboje to lubimy!), ale czasem, jak nie mam siły, to nawet nie muszę, bo On wszystko wie, co jest ogromną ulgą, bo jak trzeba Ziemniakom gadać o wszystkim, to aż się nie chce. Nie macie tak?
A On na to moje "Ciężko!" odpowiada "Wiem!". Nie "Nie narzekaj!" albo inne dyrdymały, tylko "Wiem, spokojnie!". To też jest super, no bo przecież niezawsze potrzeba pocieszenia, tylko zrozumienia, prawda? I czasem mówi "Wiem! Nie martw się, ja jestem, spokojnie!". Teraz, gdy sama często wypowiadam te słowa, wiem ile w nich może zawrzeć się uczucia. Co dla osoby, która kocha, oznacza z kimś "być"! I piękne jest to, że ja nie byłam pierwsza, tylko Bóg!

PS. Śmiesznie, bo nie pisałam "Mu" i "On" wielką literą, więc jak się skapnęłam, to trochę się zmieszałam i też przeprosiłam. 🙂

Rozmowy z Bogiem, czyli… O Boże!

Często mam tak, że nawijam do Boga, nawijam, nawijam, wygaduję wszystko, co mi tam w duszy gra i nagle mówię "O Boże…", ale nie w roli wołacza. Potem jednak nagle przystaję i muszę powiedzieć "Ooops, przepraszam…", no bo to wygląda trochę tak, jakby ktoś rozmawiał ze mną i mówił o pogodzie, a tu nagle krzyknął "Julita!", żeby podkreślić, jak jest zimno. No trochę wkurzające, nie? Ale nie, bo Bóg generalnie odpowiada coś w stylu "No słucham…", także chyba w miarę wszystko jest ok, ale jednak taktownie jest przeprosić. M.in dlatego staram się jednak nie wzywać Imienia Boga na daremno, no bo brak taktu to brak taktu, nie? A w rozmowie face to face to już w ogóle…
🙂