12. M. Witkiewicz, „Pracownia dobrych myśli”

Z Witkiewicz to jest tak, że niektóre jej książki mi się bardzo podobają, a niektórych w ogóle nie kończę. Tę doceniłam dopiero po jakimś czasie, już w trakcie czytania i oczywiście po tym, jak zajrzalam na koniec.
Jak to u Witkiewicz, można spokojnie się zrelaksować i zapomnieć o szarzyźnie dnia codziennego. Jest szczypta romansu, duża doza humoru i moc dobrych myśli, a raczej – rad, by je w sobie pielęgnować. I tego oczekiwałam po książce Witkiewicz.
O fabule jako takiej znów trudno mówić (to mój słaby punkt), ale z grubsza możemy powiedzieć, że książka opowiada o pewnej pracowni krawieckiej po babce, którą wnuczek postanawia przekształcić w pracownię florystyczną. Siłą rzeczy zaczyna w jej progi przyciągać wszystkich mieszkańców kamienicy, którzy orbitują wokół niej, jak wokoło gwiazdy. No i tak rodzą się znajomości, przyjaźnie, a nawet – miłości.
Autorka nie zawsze podaje nam na tacy proste rozwiązania – często wydaje się, że główny bohater będzie "z tą jedną, jedyną", a tu klops – zupełnie inaczej i nawet nie do końca tak, jakbyśmy chcieli. Ale cóż, w końcu to opowieść o życiu, prawda?…

11. T. Pratchett, „Piekło Pocztowe”

No dobra, dobra, dawno już, naprawdę dawno przeczytałam "Piekło Pocztowe", ale pisanie recenzji to jest ta część wyzwania, której po prostu nie lubię. 🙂
Tym niemniej muszę przyznać, że ta część Świata Dysku była dla mnie najbardziej atrakcyjna, chociaż oczywiście pod pewnymi względami.
Jak zwykle ciągnące się w nieskończoność wstęp i zakończenie (za ten wstęp Pratchett powinien dostać szczypa w ramię), nie zawsze "fajne" opisy sytuacji i dygresyjki, które niekoniecznie wprawiały mnie w stan głupawki ze śmiechu…
Brzmi jak ostry hejt?
Nie będzie nim – to jest po prostu bardzo dobra książka. Ma w sobie odrobinę żartu, odrobinę zadumy, wiele ukazuje prawd bezpośrednio, a jeszcze więcej – niebezpośrednio.
Spytacie, o czym właściwie jest. Wiecie, jak to u Pratchetta – naprawdę trudno jest opisać fabułę.
Ale w tym wypadku sprawa jest w miarę jasna – złoczyńca, który ma zostać powieszony, otrzymuje od patrycjusza drugą szansę – ma zostać naczelnikiem podupadłego urzędu pocztowego i przywrócić mu dawny blask. Może wybrać tę posadę lub wyjść z komnaty tam, gdzie czeka na niego przepaść – wybór należy tylko do niego. Obrotny biznesmen decyduje się na to ostatnie i stara się zmierzyć z ponurym przeznaczeniem. Ku zaskoczeniu nas wszystkich i jego samego angażuje się w sprawę całym sercem. Musi przecież dostarczyć setki tysięcy listów, które chcą być dostarczone. No i odkryć, co i dlaczego mówią wśród opuszczonych murów urzędu…
Pisanie, że postaci nakreślone są barwnie, bla, bla, bla, po prostu nie pasuje do opisów książek Pratchetta. Więc tu Was pozostawię. No i oczywiście powiem, że polecam. 🙂

10. T. Pratchett, „Świat na glinianych nogach”

Jak można się domyślić, ta ostatnia pozycja została przeczytana za namową pajpera i muszę przyznać, że podobała mi się o wiele bardziej o "Wiedźmikołaja", choć i ten był całkiem przyjemną lekturą.
Fabuła w Świecie Dysku jest tak trudną do opisania w recenzji rzeczą, że nie wiem, jak się za to zabrać, ale w skrócie chodzi o to, że nie dość, że zaczynają w mieście ginąć niewinni ludzie, to jeszcze ktoś truje patrycjusza i to nie wiadomo, w jaki sposób, a o to wszystko podejrzewa się golemy.
Czy to one faktycznie stoją za morderstwami? Czy rozbicie ich wszystkich młotami i zabranie ich "słów" to dobry pomysł? Czy najciemniej jest zawsze pod… świecą?
Polecam, chociaż i tutaj styl Pratchetta czasem męczy, a czasem – bawi.

9. D. Terakowska, „Samotność Bogów”

Jon ma mniej więcej 12 lat, gdy zupełnym przypadkiem przekracza rzekę w zakazanym miejscu. Teoretycznie Tabu, Święty Zakaz, wciąż pcha go do tyłu, ale on nie zważa na to, bo przecież musi uratować tonącą dziewczynkę, Gaję. Dzieci stają bezpiecznie na drugim brzegu w zakazanej części lasu. Problem polega na tym, że Jon bardzo chciałby pójść dalej ścieżką.
Ten wypadek zapoczątkowuję "drogę" Jona – wybrańca boga Światowida, jednego z zapomnianych bóstw plemienia, niemal już bezimiennego.
Jon musi zadecydować, czy podda się woli bóstwa, czy też pozostanie wierny Bogu Dobroci, którego czcić nauczyli plemię kapłani w długich sukniach.
Czy cywilizacja zawsze jest dobra? Czy nawrócenie musi się odbywać kosztem wyparcia starych przekonań? I wreszcie, czy starzy bogowie po prostu odchodzą w zapomnienie?

To zdecydowanie nie jest książka dla dzieci – jest zbyt skomplikowana, zbyt filozoficzne porusza tematy. Nie czyta się jej lekko, ale na pewno z zainteresowaniem.
Polecam, choć nie na leniwe, letnie popołudnie w świetle słoneczka.

5-6-7-8. M. Witkiewicz, cykl „Dobre Myśli”

Dobra, przyznam się, że, jak to ja, czytałam w bardzo dziwnej kolejności, tzn. najpierw pierwszą część (prawie całą), potem trochę drugiej, prawie całą czwartą i trzecią, tym razem calutką.
Moja zgubna skłonność do zerkania na koniec ujawniła się i tutaj.
Przez wszystkie cztery książki przewija się Milaczek, czyli Milena Wolicka, de domo… hm… nie pamiętam jej panieńskiego nazwiska.
Jest to taka typowa, normalna, codzienna kobieta, która żyje, pracuje i oczywiście przeżywa perturbacje miłosne, bo bez tego nie byłoby cyklu. 🙂 Tym niemniej czyta się przyjemnie.
Magdalenę Witkiewicz bardzo lubię i gdy mam wszystkiego dosyć i chcę trochę się zrelaksować, sięgam po kolejną jej książkę.
Mimo wszystko mogę wypunktować kilka wad zasadniczych:
1. Pewna powtarzalność typów bohaterek – do pewnego stopnia, bo niektóre charaktery są wyraziste, ale jednak;
2. Absolutne niedocenienie roli faceta, męża, czy jak to się teraz mówi – partnera, w związku.
Matko, jakich, za przeproszeniem, debili kreuje nasza autorka w swoich książkach… Zapominają o podstawowych kwestiach, są nieogarnięci, naprawdę niewiele potrafią, ale lecą na kobiece wdzięki i chcą bezproblemowo założyć rodzinę. Najlepiej taką, w której kobieta będzie robić niemal wszystko, co wymaga strategicznego planowania i w ogóle myślenia.
Bohaterki traktują ich z pewnego rodzaju pobłażliwością lub irytacją.
Ciekawe, czy w którejś z nieprzeczytanych jeszcze przeze mnie książek, facet jest górą w związku…
3. Zmęczenie kobiet.
Wszystkim.
Pracą,
dziećmi,
mężami,
smakiem kawy,
łóżkiem,
figurą (własną, męża lub koleżanek i kobiecych wrogów),
ciuchami…
A tak poza tym, polecam.
Jedyną książką, której naprawdę, naprawdę przyjemnie się słuchało, którą przeczytałam całą i nie chciało mi się przeskakiwać, była część trzecia.
Ale do innych książek autorki oczywiście sięgnę!

2-3-4. M. Kisiel, cykl o Małym Lichu

Bożek mieszka sobie w domu z dala od miasteczka wraz z mamą, aniołem strużem o imieniu Licho, potworem pod łóżkiem, którego się nie boi i który ma na imię Gucio, wujkiem-samotnikiem, jego aniołem strużem – Tsatkielem, drugim wujkiem-figlarzem, drugim potworem – Krakenem, który jest kucharzem, niemieckimi widmami, które mieszkają na strychu i lubią bawić się w wojnę i paroma innymi "domownikami".
Chłopak jest wesoły, ciekawski i rozbrykany; ma też jedną przypadłość, która mu się zdarza od niemowlęctwa – czasem potrafi zniknąć. I ma prawo, ponieważ o ile mama jest człowiekiem, o tyle tata nim nie jest. O tacie w ogóle mało się mówi, choć to nie jest temat tabu. Tak po prostu wyszło, że taty nie ma.
A Bożek ma iść do szkoły, gdzie kwestia taty wypłynie w końcu i wszystko się wyda. Wyda się, że tata jest…
Nie, nie zdradzę Wam tego!
I że Bożek często odwiedza krainę zaświatów, bo…
Nie, tego nie powiem także!
Barwne, kontrastowe postaci, ich małe słabostki i ogromne tragedie, przygody Bożka, po których poznaniu zaczęłam zastanawiać się, z której planety jest Pani Kisiel… Jednym słowem, polecam cykl całym sercem!
Bożek będzie musiał robić rzeczy, o których w konwencjonalnych książkach dla grzecznych dzieci w ogóle się nie śniło, np. zejść do piekła, by od drugiej strony stawu (tej pod dnem) uratować wujkowego anioła struża.
Krainy, które pozna, są tak dziwne i mroczne, że można troszkę się przestraszyć, ale tylko troszkę.
Zastanawiam się, do jakiego wieku przypisać ten cykl i myślę, że można polecać go dzieciom ośmioletnim i starszym, ale z pewną dozą ostrożności.
Polecam go natomiast dorosłym, bo paradoksalnie to oni znajdą dużo w powieściach teoretycznie przeznaczonych dla dzieci.
Tak to już jest z Martą Kisiel, że jeżel w jakiejkolwiek formie podpisuje się swoim nazwiskiem po książką, to jest to nietuzinkowa pozycja.
Szczerze polecam, każda książeczka w Voice Dreamie na dość szybkim tempie Ani ma ok. 4-5 godzin, więc w sam raz na leniwe popołudnie.

2. Grzegorz Kazdebke, „Romans palce lizać”

Umieszczona dziś przeze mnie recenzja będzie, dla odmiany, tekstowa.
Opowiadanie, które chcę Wam przedstawić, to "Romans palce lizać" Grzegorza Kazdebke.
Ciężko w ogóle zabrać się do jego opisywania, gdyż… jest tak krótkie i na tyle, że tak powiem, błache, że właściwie to nie ma o czym mówić. Jest bowiem sobie rodzina, a właściwie jej część – Felek, najmłodszy, mający maksymalnie jakieś 13 lat, wnosząc po zachowaniu, jest Felicjan, jego lekko roztrzepany i nieobecny tata, pasjonujący się fizyką i astronomią (Lekko niepokojące jest to jego nieogarnianie rzeczywistości…), no i jest Dziadek Feluś, ojciec Felicjana.
Oboje mają pewien problem: Są samotni. Feluś, bo jego żona umarła i to już dość dawno temu, Felicjan, bo z kolei jego połowica, Ania, zdecydowała się na separację (sądząc po opisie – dość niedawno), a Felek, gdyż marzy o zdobyciu względów pewnej Marysi z jego klasy, ale na razie wszystko sprzeciwia się przeciw niemu – jest przekonany, że jego konkurentem jest PI, Pilny Ignacy, a w dodatku jest zbyt nieśmiały, by wyznać dziewczynie, co do niej czuje. Autor aż zbyt mocno podkreśla fakt, iż w ich domu brakuje kobiecej ręki. Pokój Felka nie jest sprzątnięty, a on sam średnio dba o jego wystrój i o to, czy lekcje sąodrobione. Felicjana poznajemy w momencie, gdy zmaga się z ostrym przeziębieniem, a nawet – gorączką. O Felku już coś niecoś powiedzieliśmy. Dziadek Feluś, najodważniejszy z całej czwórki, pragnie zawalczyć o szczęście, bo w jego życiu pojawia się pewna Pani Doktor. Postanawia on więc działać metodą "na chorego staruszka" i nie przeszkadza mu, że traktowany jest przez nią raczej ozięble, a za jego plecami nazywa się go po prostu hipohondrykiem. Ale, jak się potem okazuje, nie przekreśla to bynajmniej jego szans w oczach starszej pani.
Dlaczego zdecydowałam się powiedzieć coś więcej o tej właśnie części historii? Bo w pewien sposób wpływa ona na losy dwóch pozostałych panów.
Jak się pewnie domyślicie, historyjka kończy się szczęśliwie.
##A skąd ten dziwny tytuł?
Bo autorowi przyszło na myśl, by z tej opowiastki uczynić książkę kucharską. Każdy młody adept sztuki kuchennej powinien znaleźć tu dla siebie choć jeden, apetyczny przepis kulinarny do wypróbowania, choć prawdę mówiąc nie ma tu praktycznych wskazówek, jak nie wysadzić kuchni przy pierwszej próbie wykonania sernika czy brownie. Takich wskazówek, niezbędnych w gastronomicznym kształceniu kilkunastolatków, zdecydowanie mi zabrakło. Autor zakłada, że młody czytelnik już kiedyś coś tam w kuchni próbował. No bo inaczej nie wiedziałby, co znaczy "dusić", prawda?
Jeżeli więc, Kochany Młody Amancie, zamierzasz zaprosić swą lubą na uroczą kolację przy świecach (Swoją drogą, szczerze polecam; kobiety uwielbiają mężczyzn, którzy wykazują choć szczątkowe zdolności kulinarne), a nigdy wcześniej w kuchni nie bawiłeś (no, chyba że po to, by pokroić dla mamy pomidora), polecam zrobić sobie upatrzone potrawy kilka dni wcześniej, dla testu i po prostu je "wyczuć", by w wielkim dniu nie wyszła z nich klapa, albo może raczej zakalec…
Na końcu każdego rozdziału znajdziecie jeden przepis i choć autor stara się dopasować dania charakterem do danej cząstki, a nawet odpowiednio je nazywa, nie widzę związku między przepisami i kolejnymi rozdziałami. Historia i kulinarne przepisy toczą się jakby niezależnie i równolegle, bez szczególnych powiązań, znanych choćby z książek Małgorzaty Musierowicz.
##Czy polecam?
Hmmm, to właściwie trudno powiedzieć. Niestety chyba jednak będę na "nie", bo książeczka zdecydowanie mnie nie urzekła.
Pisana jest językiem dość infantylnym, fabuła jest prosta i przewidywalna, a poza tym wykazuje cechy pewnej banalności i nielogiczności. Książka nie spełnia roli ni porywającego romansu, ni typowego kulinarnego kompendium. Może spodoba się chłopcom w wieku 9-12 lat, ale i tego nie jestem pewna w dobie zdecydowanej niechęci do infantylności, choćby skrycie przebijającej z tekstu.
Jednym słowem, nie polecam!