O Duchu, który pędzi

To jest jedna z tych sytuacji, których nie powinno poddawać się w dyskusję lub wątpliwość. Trzeba w nią wierzyć lub nie.
To był dzień, w którym miałam napisać test II etapu Olimpiady J. Francuskiego (etap okręgowy). Byłam absolutnie zestresowana i, jak to w takich wypadkach bywa, czułam się nieprzygotowana. Moja kochana Madame zaleciła, bym się nie uczyła niczego od popołudnia poprzedzającego dzień X i tak też zrobiłam. Od rana oglądałam jakże dobrze nam znany program Budzik i próbowałam się odstresować. Oglądałam go przez Kodi, a wiecie, jak to z Kodi bywa – "się zacina", choć to właściwie nie Kodi, a serwis Vot. Na kilkadziesiąt minut przed wyjazdem "na stracenie" moja mama zaczęła modlić się nade mną o Światło Ducha Świętego.
"Proszę", mówiła, "Duchu Święty, przyjdź, przyjdź i pomóż!". Nie bez znaczenia jest fakt, że Kodi akurat na początku tej modlitwy znów się zacięło, poczym po kolejnym "przyjdź" radosny głos Budzika odezwał się znienacka: "Pędzę, lecę!". Czyż to nie jest znaczące? 🙂 🙂 🙂

Kosy i motyle

"Jestem bardzo smutnym Motylem Emanuelem" – wita nas ów znany bohater bajki Makowa Panienka. Jest przygnębiony
i chyba niebardzo wie, co zrobić, by zmienić swoją sytuację. "Jestem bardzo smutny, bo nikt się nie chce
ze mną bawić"…
I nagle znajduje się ktoś, kto…
"A ja jestem Makowa Panienka i jestem tu po to, byś nie był smutny".
Ona jest tam tylko po to, by on nie był smutny. Czy to nie jest dziwne? No właśnie, jest! Dlaczego? Bo
w dzisiejszych czasach nie ma nikogo, kto byłby "po to, byś nie był smutny". Każdy ma plan na życie i
jest, co tu dużo kryć, interesowny! Inaczej się tego nazwać nie da! Chcemy czegoś tylko dla siebie, a
jeżeli nawet pytamy kogoś "Może Ci pomóc w czymś?" mamy podświadomie ogromną ochotę, by ta osoba odpowiedziała
"Nie", a jeżeli nawet pomagamy, to tylko po to, by mieć z tego jakiś pożytek – niekoniecznie podziękowanie,
prezenty, wdzięczność, ale nawet satysfakcję, że "spełniłem dobry uczynek, jestem kimś więcej niż inni"!
Nie jest tak? Zastanówmy się nad tym dobrze, wszyscy! Ja przynajmniej tak mam i kiedy takie robaczywe
myśli wchodzą mi do głowy, czuję się bardzo źle i szybko pragnę je usunąć. Tylko usunąć niezawsze się
da.
A co tymczasem robi Makowa Panienka?
Kręci się, tańczy cały czas, cały dzień, żeby tylko zbrodniczy Kos nie porwał Emanuelowi cylindra i laseczki.
I pierwszą moją myślą było: "Czy ona nie ma nic lepszego do roboty? Czy się nie zmęczy? Dlaczego jej
się to nie nudzi? Dlaczego robi to dla nowo poznanego, niezbyt zachęcającego motyla"? I dlaczego tak
myślę?
A potem Makowa Panienka widząc, że jej taniec i czerwona sukienka nie podziałały, zabiera Emanuela do
mądrej makówki. Nie wstydzi się szukać pomocy, choć smutno jej, że zawiodła. Ona jednak dobrze o tym
wie. Nie zwala winy na Emanuela, który "mógłby się bardziej postarać.
Co myślicie?

To jest msza dla dzieci!

Napewno byłam już wtedy po I Komunii Świętej, bo pamiętam, jak szłam z mamą po Eucharystię.
Był pogodny, wiosenny Dzień Świąteczny, chyba Niedziela Wielkanocna, a może jakaś już po, i.. moje przyjęcie urodzinowe! Byłam
bardzo zadowolona, no bo wiadomo – każdy lubi mieć urodziny, zwłaszcza jak się ma 9-10 lat. Siedziałam
sobie w ławce wraz z babcią i bratem i czekaliśmy na rozpoczęcie mszy.
– To są Pani dzieci? – Usłyszeliśmy nagle.
– Tak. – Odparła babcia.
– To proszę wziąć je z tej ławki, bo ja muszę usiąść, bo ja chora jestem.
Nadawcą tych słów była "zadbana i umalowana" kobieta, tonem nieznoszącym sprzeciwu domagająca się naszej
"eksmisji". Jedynym błędem, jaki chyba faktycznie popełniliśmy w ciągu całej konwersacji, były słowa
mojej babci:
– Proszę, niech Pani siada. – Wstała i wyszła z ławki.
– A co to? Dzieci nie wyjdą? Tak je państwo uczycie, żeby na starość były nieuprzejme i się tak zachowywały,
żeby miejsca nie ustępowały?
– Proszę Pani, moja wnuczka nie widzi.
(No tego to nie musiała moja babcia mówić, ale wiecie, jakie są babcie)
– No tak, to niech ona zostanie. A ten mały?
– To jej brat.
(On miał wtedy ze sześć lat.)
– No to niech wyjdzie.
– Proszę Pani, on niech z nią zostanie, bo wie Pani, żeby nie była sama.
– Dobrze, ale czego Wy te dzieci uczycie?! Jak będą starsze, to będą się strasznie zachowywać! A ty widzisz?
– Zwróciła się do siedzącego w tej samej ławce starszego już chłopaka.
– Tak.
– No to wychodź!
– Proszę Pani, to jest msza dla dzieci! – Włączył się mój tata, stojący niedaleko. – Jeżeli Pani nie
pasuje, że dzieci siedzą, to proszę przychodzić na inną mszę, gdzie będzie mniejszy tłok! To akurat dzieci
mają teraz największe "prawo" do siedzenia.
Pani kłóciła się z moim tatą jeszcze chwilę, po czym skapitulowała, bo rozpoczynała się msza. Widziała,
że chyba jednak mój tata ma więcej argumentów i siły przebicia.
Po 1: Ta niewiasta wcale nie wyglądała na chorą – była ładnie ubrana i umalowana, no ale uznajmy, że
to przecież nie jest miarodajna wytyczna choroby.
Po 2: Choć kościół był dość zatłoczony (o tym napiszę za chwilę), to nie wierzę, by nigdzie nie było
ani skrawka wolnego miejsca, żeby musieć przeganiać 9 i 7-latków z miejsc.

Po 3: Gdyby nawet, to przecież wystarczyłoby zwykłe "Proszę", a nasi rodzice napewno by nas stamtąd wzięli,
bo przecież zawsze nas wychowywali tak, że "starszym" ustępuje się miejsca, choć tak w ogóle przecież
od dzieci w tym wieku w sumie się tego nie wymaga, czyż nie?
Po 4: Ta szacowna dama straszyła moich rodziców, że wychowują chamów i prostaków (no tak tego nie ujęła,
ale chyba była bliska), a jej zachowanie.. cóż.. też do najlepszych nie należało! Jaki to przykład dla
małych dzieci?
Po 5: Tak jak mówił mój tata, była to msza dla dzieciaków. Nasz kościł ma ich oprócz tego jeszcze 4 i
o ile rozumiem, że na 07:00 rano nie każdemu chce się wstawać, to są jeszcze 3 inne, a nasz kościół jest
naprawdę duży. Niestety "starsze panie", żeby innego określenia nie użyć, choć ona taką "starszą panią"
chyba nie była, wybierają nie wiadomo dlaczego akurat tę jedną mszę i dzieciaki stanowią jakieś 25% ludzi
na tej mszy. No dlaczego? Na innych mszach, jak teraz chodzimy, są po prostu pustki, każdy może siedzieć
w innej ławce!
Po 6: Ona bynajmniej nie była usatysfakcjonowana z jednego miejsca dla siebie – musiała wygonić pół ławki
i przez to mieliśmy naprawdę dużo miejsca, a ludzie przy nas stali!
Ta kobieta zepsuła mi całą mszę i nawet moment odczytania przez Księdza intencji "O Boże Błogosławieństwo
w … rocznicę urodzin Julitki", które zawsze wywoływało uśmiech, jakoś inaczej na mnie działało. Miałam
tylko nadzieję, że po mojej minie kobieta zorientuje się, że to były moje urodziny.
– Mamo… – Powiedziałam po Komunii – Zabierzcie mnie ze sobą, ja tam nie chcę już wracać…
Przez te kilka ostatnich minut mszy stałam wraz z rodzicami.
Do dziś pamiętam to zdarzenie.

Pourquoi, Mon Dieu?!

To był bardzo miły, spokojny tydzień w Banneux w Belgii, niedaleko Liege. Ona była chyba jeszcze dość
młoda, może "świeża" mężatka? Stałam wraz z babciami i mamą pod cudownym źrudełkiem, gdzie modliłyśmy się
codziennie. Zaczęłyśmy już odchodzić w stronę naszej grupy, która zbierała się na Adorację dość niedaleko.
Ona podbiegła do mnie z nienacka i zarzuciła mi na szyję różaniec. Byłyśmy bardzo zaskoczone, bo cały
czas płakała.
– Co się dzieje? – Spytałam moje towarzyszki. oważyszek.
– Nie wiemy… Chyba jest jej smutno, że nie widzisz, czy coś…
– Ćśśśś, nie płacz.. – Powiedziałam do niej po francusku. – Ja jestem szczęśliwa..
Ale ona nie przestawała płakać. Objęłam ją i zaczęłam gładzić proste, jedwabiste włosy, chyba do ramion.
– Ćśśśś…
O, jak żałuję, że nie do końca zrozumiałam, co dokładnie wtedy powiedziała.. Jedyna rzecz, jaka mnie
usprawiedliwiała to fakt, że aż tak dobrze ni znam francuskiego, by rozumieć, co mówi się do mnie szlochając..
Zrozumiałam tyle:
– Mój mąż niedawno umarł!.. Dlaczego Bóg to robi?
– To On wie, dlaczego. Ty musisz ufać! Ufaj i módl się! Widzisz to? – Pokazałam jej mój własny Różaniec.
– Tak.
– Musisz się modlić. Dużo. i Ufaj. Ufaj!
Płakała jeszcze trochę, ale zaczęła się uspokajać. Niestety nasza grupa rozpoczynała już modlitwę i..
– Musimy teraz Cię zostawić. – Powiedziałam.
Do tej pory żałuję, że z nią nie zostałam. Ucałowała mnie w policzek i poczułam na nim ślady jej łez.
– Dziękuję.
– Ufaj i módl się!
Odeszłyśmy i dopiero potem okazało się, jaką wartość miał jej prezent. Na każdym paciorku tego Różańca
jest maleńki obrazek świętych. Wygląda to podobno przepięknie, a i modlić się na nim jakoś.. łatwiej..
Może dlatego, że łączą się z nim te wspomnienia? Potem zobaczyłyśmy go w jednym ze sklepów z pamiątkami
i odkryłyśmy, że kosztował 30 euro. Takich pamiątek nie można zapomnieć!
Chciałabym ją odnaleźć i jeszcze raz, tym razem nie mówiąc już na Ty (w kulturze frankofońskiej "tykanie"
jest o wiele rzadsze, niż u nas), powiedzieć jej "Ufaj"! Zastanawiam się, co się z nią dzieje i czy jej
mąż naprawdę umarł… Skąd wiedziałam, że mam mówić do niej po francusku? Skąd wiedziałam, że Ona go
zna?

———-
Dopisek odautorski: Całkiem nidawno podczas rozmowy z mamą ta stwierdziła, że kobieta musiała być od
niej starsza, tak pod sześćdziesiątkę. Oj, mocno się tym zdziwiłam. Przez pierwszą sekundę byłam tym
nawet… rozczarowana! Czyżbym była tak egoistyczna, by móc wierzyć tylko w smutną i przejmującą historię
młodej mężatki i nie móc przyjąć do wiadomości rozpaczy kobiety starszej, która także nie mogła znaleźć
ukojenia? Wydaje mi się, że mama się myli, ale nawet jeśli nie… Czy to coś zmienia?

Cisza

Ja znam znaczenie ciszy. Tej, ktora wisi w powietrzu jak noż, zwrocony ostrzem wprost w tego, kto przechodzi.
Wbija się w serce i tam już pozostaje. Wisi w powietrzu chmurą niewypowiedzianych żali, skarg i zarzutow,
nomen omen głupich i błędnych, ale kogo to obchodzi? Jest obecna jak nadmiar szkodliwego gazu, tylko
akurat w tym przypadku wolałoby się, żeby ktoś wreszcie rzucił tę iskrę, podpalił tę zapałkę, niech wreszcie
wybuchnie! Niech coś się stanie! I jedna, jedyna osoba może sprawić, że kilkanaście innych jest sparaliżowanych
strachem i dołem ku jej własnej satysfakcji. Ona napawa się tą ciszą i cieszy się z wpływu, jaki ta cisza
wywiera, jak jakiś potwor ze Sci-Fi, ktory żywi się strachem i energią ofiar, ktore wcześniej paraliżuje,
jak ośmiornica. I nienawidzisz tej osoby, choćby była ci zawsze najbliższa. Dlatego krzyczę podświadomie:
"Mowmy do siebie! Rozmawiajmy! Wyjaśniajmy problemy! Niech już nie wiszą!"

Jeżeli mi ktoś powie…

A niech ktoś znowu sprobuje mi powiedzieć, że "ten świat schodzi na psy" i "jest upadek obyczajow", i
"coraz gorzej", i "ciężko" jest! Niech podejmie choćby ułamek takiej proby! Jeżeli kierowca autobusu,
ktorym mam sama dostać się gdzieś tam wychodzi z szoferki tylko po to, by mi pomoc wejść do autobusu,
jeżeli pomocne dłonie wyciągają się z obu stron, bym mogła do niego wejść, jeżeli już w środkach komunikacji
miejskiej p. Knapik swoim miłym głosem informuje mnie o każdym przystanku, jeżeli przyjazna duszyczka
pomaga mi dojść na przystanek lub przejść przez ruchliwą ulicę w momencie mojego wachania, jeżeli sąsiadka
w autobusie przyjaźnie zagaduje o kierunek studiow i życzy miłego dnia, jeżeli jestem informowana o tym,
jaki autobus na przystanek podjeżdża jeszcze przed moim pytaniem o niego, to ja nie wierzę, że świat
może być zły! Moja podruż autobusem i tramwajem była tylko elementem treningu, ale w żadnym jej momencie,
jeżeli bym tylko chciała, nie musiałabym nigdzie iść sama. I tu nie chodzi o to, że się "wysługiwałam".
A niby dlaczego nie miałam przyjąć zaoferowanej pomocy? Odmowić, zamknąć się we własnej skorupie "samodzielności"?
Pokazać, że pomagać nie warto? Sama też bym potrafiła, ale przecież nie o to chodzi…
Dobra w ludziach pod dostatkiem, widzimy się często raz w życiu, ale tego dobra trzeba po prostu umieć
szukać i znajdować. I jeżeli każdy z Nas (Powtarzam – każdy, z NAS) zrobi tylko "krok więcej" niż powinien,
to żadne białe laski, kule, wozki nie będą mieć znaczenia, bo po prostu otrzymamy pomoc i w naturalny
sposob zwrocimy ją, w miarę swoich możliwości. Świat jest piękny, a ludzie – dobrzy, PRZYJMIJMY TO WRESZCIE
DO WIADOMOŚCI!

Ale On już nie przychodzi…

Przychodził niemal zawsze w sobotę lub niedzielę i generalnie wtedy, gdy nie mieliśmy czasu, by do niego wyjść. Słyszeliśmy alarmujący dzwonek domofonu przy furtce i doznawaliśmy rozczarowania, że to tylko On. To prawie zawsze mama wychodziła do Niego, a potem podawała w torebce foliowej trochę chleba, wędliny, jakieś jogurty… Tłumaczyła, że palenie szkodzi, rozmawiała… Zawsze przepraszał i dziękował. Nazywaliśmy go "Jej Kolegą". Gdy już od tej furtki odchodził, postanawiałam sobie, że następnym razem wyjdę z mamą, uśmiechnę się, może podam rękę… Pewnego dnia byłam w domu sama i usłyszałam ten dzwonek.
"Pani, bo ja już nie mam chleba…"
"Ale wie Pan… Ja jestem sama… Ja nie dam rady… Ja nie wiem… Przepraszam… Może przyjdzie Pan za godzinę?"
"Ale ja potem nie mogę… Może Pani…"
"Przepraszam Pana, ale nie."
Odłożyłam słuchawkę. Do tej pory tego żałuję. Choć nawet nie miał do mnie chyba żalu. Potem jeszcze przychodził i to zawsze wtedy, gdy to ja sama byłam w domu. Nie odważyłam się. W tym roku nie przychodzi. A choć życzę mu jak najlepiej, to mam nadzieję, że pewnego dnia zadzwoni do furtki i będę miała możliwość naprawić ten błąd.
Czasem rozmawiam o Nim z Bogiem i zastanawiam się, czy jeszcze żyje…
Za tydzień jest pierwszy Dzień Ubogich.
Ale On już nie przychodzi.