17

"- A dziś rano, to znaczy o czternastej – ciągnął Irek – oglądałem program o nas,
młodych ludziach. Dowiedziałem się bardzo interesujących rzeczy. Na przykład
tego, jacy jesteśmy. My, pokolenie urodzone w okolicach stanu wojennego.
– Jacy? – zapytała Maria, rocznik osiemdziesiąt dwa.
– Redaktor prowadząca powiedziała, że rośnie pokolenie zorientowanych na
konsumpcję egoistów, którzy boją się prawdziwych więzi.
– Boże, to my? – przeraziła się Milena.
– No, niestety – potwierdził Irek. – A jeden profesor psychologii stosowanej
dodał, że jesteśmy samotnikami bezwzględnie dążącymi do celu. I jeśli już o
czymś myślimy, to wyłącznie o sukcesach materialnych. Poza tym żyjemy chwilą,
nie potrafimy planować.
– A co można planować w kraju, w którym żadne wykształcenie, zdolności ani
ciężka praca nie gwarantują minimum socjalnego – obruszył się Trawka, masując
sobie obolałe skronie.
– Tego problemu akurat nie poruszali. Za to inny profesor, chyba socjolog,
dorzucił smutnym głosem, że na starość czeka nas towarzystwo androidów, bo nikt
żywy z nami nie wytrzyma.
– Jednym słowem, pokolenie potworów – podsumowała Milka. – No i jak się czujecie,
potwory?"
(Izabela Sowa, "Cierpkość Wiśni"

16

"- Myślicie, że nasz świat jest bardziej stabilny niż to akwarium? – roześmiał
się Rysiek.
– Nie strasz młodzieży, wystarczy to, co słyszy o sobie w telewizji! – huknęła
mama.
– No właśnie – przytaknęłam. – Wszyscy traktują nas jak szarańczę.
– Albo grzybicę paznokci – dodał tato. – A to przecież nie wasza wina, że
dwadzieścia lat temu ludziom często wyłączano prąd. Naprodukowali dzieciaków i
teraz krzyczą, że idzie fala. Że zagrożenie dla rynku pracy.
– Szkoda gadać – westchnęła mama Milki. – Lepiej zmieńmy temat, bo mi się
otwierają wszystkie noże w kieszeni!"
(Izabela Sowa, "Cierpkość Wiśni"

15

"- Słabeusza? Tak pogardliwie? Słabszy nie znaczy przecież: gorszy.
– Słabszy nie znaczy może: gorszy, ale na pewno znaczy: słabszy
– powiedziała Bella z uporem.
– Słabszy to może tylko ten, kto bardziej potrzebuje miłości.
– Albo ten, któremu się nie chce wziąć w garść – dorzuciła
Bella przekornie. – Zasłania się tą swoją słabością, robi sobie z tej słabości
broń.
– Nie jest tak, że świat jest tylko dla silnych, bo słabi w nim przeszkadzają.
Świat tak samo do słabych należy, jak do silnych. A może to właśnie słabość jest
ważniejsza?
– Ważniejsza?…
– Może ludzie słabi mają za zadanie nauczyć czegoś tych mocnych. Silni często
bywają pyszni. A wiesz, jak to jest z pychą: to okropne
więzienie. Człowiek pyszny potrzebuje czegoś, co go otworzy, uwolni, pozwoli
kochać.

– Bardzo interesująca teoria – zadrwiła Bella. – Ludzie słabi • vn lekarstwo na
pychę. Ciekawa jestem, co oni na to. Można by myśleć, że siła jest czymś złym
dla człowieka.
– Siła – rzekł tata – może mieć wiele odmian. Dobroć też jest siłą chociaż tak
często wygląda na słabość."
(Małgorzata Musierowicz, "Córka Robrojka"
*Przepraszam za jakość tekstu.*

Mireille Mathieu, „Santa Maria de la mer „

Ostatnio zachwyciła mnie ta piosenka – jej melodia i tekst, któremu przysłuchałam się po raz pierwszy aż tak dokładnie.
Wcześniej czasem zdarzało się, że słyszałam ten utwór w radio, jednak dopiero teraz dostrzegłam jego urok i przeanalizowałam tak dogłębnie.
Posłuchać możecie jej tutaj:

Poniżej wklejam jego polskie tłumaczenie, zrobione dzisiaj przeze mnie. Nie jest idealne, ale chyba jednak lepsze niż to zaproponowane przez Tekstowo lub oficjalna wersja przeznaczona do śpiewania, gdyż ta niedokładnie oddaje sens oryginału.

W morze patrzy figura jej, w burzliwe fale,
Pod kopułą niebieską, gdzie zima nie gości
Czułe serce, przy którym śpi dzieciątko małe
Słucha modłów wieśniaków, tak pełne miłości

Ref.
Ześlij deszcze na gleby
Santa Maria
Niech się łan złoci przenny
Niech kwiatem mai się świat
Ochroń, kogo strzeżemy
Santa Maria
Duszom blask daj promienny
Sercom uśmiech daj

W oczach jej obietnicy blask, z nich miłość bije.
Kiedy ranisz, ja patrząc w nie, oń modlę się
W matce co tuli dzieciątko swe, historia żyje.
Ta ze wszystkich najświętrza, wiary uczyć nas chce.

Ref.
Ześlij deszcze na gleby
Santa Maria
Niech się łan złoci przenny
Niech kwiatem mai się świat
Ochroń, kogo strzeżemy
Santa Maria
Duszom blask daj promienny
Sercom uśmiech daj

J. R. R. Tolkien, „Pieśń o Nimrodel”

Niedawno otrzymałam wyzwanie przetłumaczenia pewnego… wierszyka. Jako przyszły tłumacz literacki wyzwanie to podjęłam, a teraz wywiera się na mnie presję, bym swój przekład wrzuciła na bloga, więc to właśnie robię.
Jest to "Pieśń o Nimrodel", będąca dziełem wieszcza Tolkiena.
Jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, to może na blogu pajpera coś się znajdzie, a jeżeli nie, to wszelkie skargi i zażalenia do niego, bo to on, pod grośbą kar okrótnych, zmusił mnie do publikacji tego wątpliwej jakości dzieła.
Miłej zabawy i… oszczędźcie, bo to mój pierwszy przekład…

##Pieśń o Nimrodel

Elfickie dziewcze żyło raz,
cód-panna, córa gwiazd,
trzewiczki srebrny siały blask,
pokryty złotem płaszcz;

Czoło gwiazda krasiła jej
i słał promienie włos,
niby słońce w konarach drzew,
wśród Lorien cudnych łąk.

Biała jej płeć i jasny włos,
gdy wolna niby ptak,
jak lipy listek biegła, co
z nim tańczy w lesie wiatr.

Gdy nad wodami Nimrodel
nuciła pieśni swe,
jak czyste srebro brzmiał jej śpiew,
gdy w toni gubił się.

Czy w światłość gdzieś, czy w cień i mrok
odeszła, nie wie nikt,
bo wśród dalekich szczytów gór
jej ślad już dawno znikł.

Daremnie elfów statek stał,
w przystani czekał jej,
gdzie wodą targał żywioł, szkwał,
gdzie góry w mocy swej.

Aż wiatr północny poniósł go
od brzegu elfów w dal
i zjękiem strasznym w sztorm go pchnął,
na łaskę zdał go fal.

Ląd zniknął już, gdy nastał świt
za pióropuszem fal,
zasłonił go w mgłę strojny szczyt,
w szarości odzian szal.

Lord Amroth swój skierował wzrok
na skryty w dali brzeg
i przeklął statek, który go
rozdzielił z Nimrodel.

Drzew w kwiecie strojnych był to pan –
wąwozów, gajów, kniej,
w krainie starej, dawno tam,
w przecudnym Lorien.

I jego właśnie dostrzegł ktoś,
jak niby z łuku strzał,
jak mewa, zniżająca lot,
w odchłanie morza wpadł.

Z włosami jego igrał wiatr,
płaszcz z piany okrył go,
a z dala był on niby ptak,
co leciał poprzez toń.

Zachodni brzeg przywitał ich,
lecz tam nie umiał nikt
powiedzieć, kim król Amroth był:
czy żywy i gdzie znikł.

Zapowiedź dość dziwnej gałęzi nostalgicznej.

Był pogodny, gorący lipiec, jak to bywało nie tak dawno temu. W imieniny Elżbiety małe mieszkanko na drugim piętrze było pełne, jak to zawsze bywa. Nie pamiętam już, czy faktycznie było to wspomnienie Elżbiety, czy też może najbliższa po nim sobota, ale to nie jest ważne. Ważne jest to, że w sobotni wieczór w małym mieszkanku zebrało się sporo ludzi. Rozmawiali, jedli, pili… Pili napoje zeroprocentowe i te procent zawierające, bo tak już bywa.
Potem zaczęły się śpiewy. Nie zrozumcie mnie źle – nie chodzi tu bynajmniej o śpiewy "po pijaku", z których to ani nutki zrozumieć nie można, bełkotliwe i bez sensu. Alkohol podgrzał krew, gorącą już od upału, a wesołe i gadatliwe towarzystwo potrzebowało ujścia dla energii.
Ten wieczór skończył się spokojnie. Nikt nikogo "nie pobił", nikt "się nie pokłócił", nawet szklaneczka się nie stłukła. Rodzina spotkała się, porozmawiała, zjadła smaczną kolację, pośpiewała razem…
Była to już tylko pozostałość dawno minionej świetności. Świetności czego? Nie wiem, nie umiem określić.
Tata opowiadał mi, że kiedyś podobne śpiewy niosły się z otwartych okien po ulicy do czwartej rano. Do maleńkiego mieszkanka przychodziło kilkadziesiąt osó, które spały pokotem, gdzie kto mógł, a te rozmowy, ten śpiew, to "rozochocenie" łączyły bardziej niż filozoficzne dyskusje nad marnością świata. Tak, alkohol rozgrzewał, rozweselał i umuzykalniał, ale robił to bardziej niż szkoły muzyczne, niż naukowe dysputy i wiadomości w telewizji. Bo wtedy przychodziło się do krewniaczki tylko po to, by rżnąć w karty i oglądać razem "Familiadę".
Postaram się pokazać Wam kilka "pieśni", które dzisiejsza młodzież (i nie tylko) uzna za wiochę.
Piosenki z tzw. "jajem", na krawędzi przyzwoitości, a jednak wciąż miłe w tej swojej prześmiewczości, z ikrą, pełne nie wymuszonego animuszu. Bo nie tylko Kaczmarskim świat stoi!
Oj, pamiętam, dobrze się tańczyło. Wiele z tych utworów znałam, mając kilka lat. Stanowiły moje dzieciństwo wraz z Arką Noego, Fasolkami, Brathankami, Abbą i Golec UOrkiestra.
No to do dzieła!

Cicho tu…

Wygląda to tak, jakby cały świat zapadł w odrętwienie. Nie dzieje się nic, a jednocześnie dzieje się bardzo dużo.
Nie wiem, dlaczego piszę o tym. Nie wiem, co pragnę przekazać. Myśli wypływają z pod moich palców i prawie ich nie kontroluję, chyba że pod względem ortografii i stylistyki.
Coś ostatnio nie jest w porządku. Nie ze mną, nie z wiosną dookoła mnie, która powoli, powolutku pokonuje zimę, jakby wcześniej niż zwykle.
To ludzie mnie niepokoją. To ich zawiść, ich rządza zemsty, a nawet – mordu.
Nigdy się nie spodziewałam, że w człowieku może być tyle nienawiści, tyle egoizmu, tyle zawziętości… Nie spodziewałam się? Bynajmniej – wiedziałam o tym, ale wiedzieć i widzieć to dwie różne sprawy, prawda?
Dlaczego?
Znam odpowiedź na to pytanie. Znam i nie znam jednocześnie. Jest zasmucająca, ale przecież nie zaskakująca. Tylko to jeszcze bardziej zasmuca.
Nie, nikt mnie nie zranił. Nie bezpośrednio. Jedynym problemem jest to, że ludzie gwałtownie usiłują wyrwać mnie z pod szklanego klosza, zza którego świat wydawał się piękniejszy. Nie zupełnie piękny, ale napewno piękniejszy. I nie robią tego świadomie. Swoją postawą pokazują, że ten klosz to mit.
Ale ja w to nie wierzę! Do końca będę wierna i nie zapomnę, że Świat Jest Dobry! Jest dobry, bo stworzył go Bóg, bo jest na nim wielu wspaniałych ludzi, bo codziennie wstaje nowy świt… Nawet, gdybym nie wymieniła tych ostatnich punktów, świat byłby dobry! Dobry, bo jest dziełem Boga! Cały problem w tym, że my na ten dobry świat musimy zasłużyć!
Owszem, zła jest sporo. Jest go ogromna ilość. Problem polega na tym, że ono jest bardziej widoczne niż dobro. Dobra trzeba wypatrywać. Trzeba mieć sokoli wzrok, by wychwycić jego błysk. Kiedy jednak umie się je dostrzec, ma się wrażenie, że strumieniem jasnego światła osłania całkowicie nieprzeniknioną ciemność. Jest się "Sokolim Okiem" – wojownikiem zaprawionym w boju, któremu nic już nie jest straszne.
Zło przecież tak łatwo, tak dziecinnie łatwo jest dostrzec! Dlaczego zachowujemy się jak dzieci? Dlaczego nie sięgamy dalej i głębiej? Dlaczego tylko po powierzchni błądzą nasze palce? Na powierzchnię wody wypływa olej, a na powierzchnię pysznego rosołu – obrzydliwe w smaku oczka tłuszczu. Nie jesz ich, ale jednocześnie wiesz, że dzięki nim rosół jest smaczny. Tak samo jest z dobrem i złem!
Zło jest i jest go sporo. Dlaczego ludzie tak bardzo chcą pognębić? Dlaczego nie cieszą się z tego, co mają? Dlaczego zazdroszczą? Dlaczego wciąż narzekają? Doprawdy, trudno nam dogodzić, Kochani!
Na gwiazdkę dostałam od babci szlafrok. Kilka już razy mówiłam jej wcześniej, by szlafrok był niebieski – to mój ulubiony kolor. Babcia kupiła szlafrok różowy. Jest też raczej cienki, nieco zbyt cienki. Moim błędem było, że powiedziałam jej o jego wadach. Wiedziałam, że ją zraniłam. Nie dbałam wtedy o to. Nie, nie byłam ostra, agresywna i wyraźnie niezadowolona, ale można było po mnie poznać, że szlafrok powinien był być niebieski. Co się potem okazało? W małym, ciepłym mieszkanku niedaleko Wisły ten szlafrok sprawdza się aż za dobrze! Jego materiał jest miły w dotyku, cieplutki i lekki, a bijące od ścian ciepło znakomicie kompensuje jego lekkość. Gdyby był grubszy, byłoby mi w nim za gorąco. Pozostaje jeszcze jedna kwestia – kolor. Oczywiście mogłabym kupić sobie inny szlafrok – niebieski, bawełniany, wygodny… Ale dlaczego, skoro ten spełnia swoje zadanie? Nie możemy mieć przecież wszystkiego. Nie zdołałam jeszcze podziękować babci i powiedzieć, że jej prezent się sprawdza. Jestem na to zbyt oschła, mam za mało czasu, trudno mi się przyznać do błędu… Muszę to kiedyś zrobić, bo jestem jej wdzięczna! Gest był malutki, ale przecież nie wiem, ile czasu spędziła, szukając dla mnie prezentu. Nie wiem, czy te parę złotych, jakie wydała, nie zmusiły jej do rezygnacji z droższego prezentu lub ubrania dla siebie. A szlafrok spełnia swoje zadanie bardzo dobrze!
Skąd mi to przyszło do głowy – nie wiem.
Chciałabym Wam tylko powiedzieć, że…
Będzie dobrze! Nie, wbrew pewnym pozorom nie kieruję tego wpisu do żadnej konkretnej osoby, ale możecie z niego zaczerpnąć, co chcecie. Będzie dobrze!
Świat nie jest idealny, jest w nim sporo zła, ale jest dobry! Zasłużmy sobie na ten świat, bądźmy go godni! Wiecie co? Narazie do tego nam bardzo daleko! Dość już tej zazdrości! Nie ma na nią czasu! Dość już złości, nienawiści, kłótni! Nie pora na to! Niech każdy z nas zasieje w sercu błękitny kwiat i pielęgnuje go, zamiast zaglądać do ogródka innych sąsiadów!
I Wam, którzy się smucicie, jesteście zmęczeni życiem, zdołowani, smutni mówię… Nie martwcie się! Będzie dobrze! Ja w to wierzę, a mojej wiary nic nie zachwieje, bo opieram ją na Bogu.
Wy, którzy wierzycie, módlcie się. To nie musi być Modlitwa Różańcowa, Koronka do Bożego Miłosierdzia, Modlitwa do św. Rity, tylko krótkie "Boże, ratuj!!!", wykrzyczane z głębii serca. Wymienione przeze mnie modlitwy są niezwykle ważne, bardzo pomagają, są pomostami, które łączą nas z Bogiem, ale jeżeli nie umiecie po nich przejść, szukajcie własnej drogi.
Tym, którzy nie wierzą, przesyłam mój gorący, serdeczny uścisk i zapewnienie, że… Będzie Dobrze! I nie, ja sobie tego nie wmawiam, tylko tak czuję! Trzeba popracować, bo nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale… to się da! 🙂
Uściski dla Was, buziaczki, okruszki modlitwy i pełne serducho.
Papa!

Grajdołek Musi Wrócić!

Akcja została niedawno zapoczątkowana, a jej celem jest… hm… nakłonienie autorki bloga do… nie porzucania go! Ja, przyznaję, nie byłam stałą czytelniczką, ale zawsze znajdowałam tam wartościowe treści. Bez Grajdołka to już nie jest to samo!
Proszę, zróbmy wszystko, by Grajdołek wrócił!
Zmieńmy statusy i sygnaturki, wpisując w nie takie jak moje lub podobne hasło i dodajmy wpis na blogu, by autorka wiedziała, że tak łatwo się nie poddamy!
Elanor, wróć do nas!!!