Znalazłam o takie coś na dysku, nie wiem, skąd się wzięło, no więc… :)

Oliwia z westchnieniem podniosła się z Ziemi. Pierścionka już chyba teraz nie odnajdzie, więc najwyższy czas spakować plecak albo raczej sprawdzić, czy jednak niczego nie zapomniała. Włożyła dłoń do przestronnej kieszeni.
– Laptop, monitor, książka… A gdzie ta książka? – Dłonie zatoczyły koło po podłodze. – Gdzieś ją tu widziała. Po chwili palce popchnęły chłodny krążek, którego wcześniej szukała. Odleciał kawałek, ale złapała go szybko i wsunęła na palec.
– Piękny. – Mówiono jej. – Piętnastokaratowe złoto, wspaniale z nim wyglądasz…
Możliwe, ale dla niej miał raczej wartość sentymentalną. Babcia dała jej go na piętnaste urodziny.
– Piętnastokaratowe złoto dla mojej piętnastolatki. – Powiedziała z uśmiechem przez łzy. Oliwia zasmuciła się, jak zawsze, gdy wspominała o babci. Babcia zmarła kilka miesięcy temu. Zaledwie rok po tym, gdy nastała nowa era w jej życiu.
"I stanowczo zbyt wiele lat za wcześnie…", pomyślała dziewczyna. Książka, której szukała, odnalazła się na łóżku. Skąd się tam wzięła, nie wiadomo – pewnie mama podniosła ją z podłogi i położyła tam, gdy Oliwia jadła śniadanie. Mogła chociaż powiedzieć… Dziewczyna zarzuciła plecak na plecy, a potem uwolniła z gumki gładkie rurki, które tylko czekały, by się połączyć.
Oliwia – długie, jasne włosy, dość wypukłe czoło, duże jasne oczy o długich rzęsach, szerokie usta i zadarty nos. tak przynajmniej mówiono. I dość mizerny wzrost, wynoszący całe 150 cm.
– Ile to będzie dm? – Zastanowiła się. – Ach, nieważne… Matma uderza mi do łba…
Otworzyła dżwi, kontrolnie sprawdziła, czy ktoś jej nie zapalił światła (oczywiście, było zapalone, więc zgasiła jej z westchnieniem) i, trzymając się poręczy, zeszła po schodach. Ostatnio liczyła je codziennie – równo 15. Tej poręczy mogłaby już się nie trzymać, ale robiła to z przyzwyczajenia, a może wciąż ze strachu…
Wyjście przed dom, w ciepły poranek. No tak, marzec, 15 stopni, niedługo będzie można zdjąć kurtkę… Kilka kroków w przód i odnalazła dżwi samochodu taty. Gdy wyjeżdżali za bramę, z rozbawieniem pomyślała, że niedługo zaczną kwitnąć kwiaty, po których nazwę nosiła ich ulica. Oliwia mieszkała na Konwaliowej 15 i uwielbiała tę ulicę tak, jak uwielbiała te świeżo pachnące, delikatne kwiatki.
Wyciągnęła z plecaka laptop, bo trzeba było jeszcze powtórzyć tę głupią matmę. 15 cali to dość duży format, ale na ultrabooka nie było ich na razie stać, z resztą ten komputer miała jeszcze wcześniej, bo dostała go, gdy poszła do gimnazjum. A wtedy miał służyć trochę do czego innego…
Westchnęła. Mat-Fiz to chyba nie był dobry pomysł, a początki w nowej szkole są zawsze ciężkie.
– Kiedy ten sprawdzian? – Spytał tata, odwracając w jej stronę głowę.
– Za dwa dni. Kurde, ja nie dam rady…
– Pewnie, że dasz, Lili, tylko musisz wziąć się w garść i wreszcie w siebie uwierzyć. Weź pod uwagę, że pare tysięcy pierwszaków boryka się z podobnymi problemami.
– Tato, przecież Ty dobrze wiesz, że ja nie jestem jedną z tych paru tysięcy.
– Wiem. – Odpowiedział po sekundzie wahania. – Tak, jesteś od nich inna, o czym dobrze wiesz. Nie będę Cię przecież oszukiwać. Problem w tym, że widzisz tylko minusy tej sytuacji, a nie dostrzegasz jej plusów. Lili, przecież masz też nas, nie jesteś z tym sama…
Wiedziała, że to prawda. Przymknęła oczy. Zmieniło się dużo, ale nie to. Dopiero teraz się o tym przekonała.
Lubiła, gdy mówiono na nią "Lili". Rodziło to w niej jakieś dziwne ciepło. Oliwia – wdzięczne, mocne imię, zaczynające się dokładnie na piętnastą literę alfabetu łacińskiego.
"Dużo jakoś tych piętnastek ostatnio…" – pomyślała z rozbawieniem.
– Dojeżdżamy. – Poinformował tata. – Dasz sobie radę?
– Tak. – odparła, jak robiła to od kilkunastu dni.
Otworzyć dżwi, uchwycić mocniej gładki kij, wysunąć go przed siebie, wysłuchać dźwięków otoczenia…
– Pa. – Rzuciła, zamykając dżwi.
Kilka niepewnych kroków, a potem już łatwiej – w stronę otwartych dżwi. Nagle uczuła dotyk na ramieniu. Uśmiechnęła się.
– Witaj! – Szept przy uchu.
– Co tu robisz tak wcześnie?
– Miałem trochę czasu, więc przyszedłem.
– Tak, a potem narzekasz, że kimasz na matmie!
– E tam, no i co z tego?
Poszła już pewniej, ufna jego mocnemu ramieniu.
Nagle, wraz z wiosennym wiatrem, owiały ją wspomnienia.
***
Trzask. Ból. Krzyk. Ciemność. Pustka. Cisza. Nicość. Dźwięki, które powracają powoli, jakby wynurzała się na powierzchnię wody.
– O Boże, budzi się… O Boże!
– Ma…ma?
– Jestem, Skarbie mój, jestem…
– Gdzie? Gdzie jesteś? Ciemno…
Zapadła głucha cisza.
***
Następnych paru miesięcy nie pamiętała.
***
Gdzie ta durna komórka? Ręce haotycznie przeszukują przestrzeń blatu biórka. Jest!
Palce bezmyślnie szurają po gładkim ekranie… Cholera jasna, jaki to był gest?
– Lili? Lili, to ty? Lili, mogłabyś się nie rozłączać, jak dzwonię? Mogłabyś mnie nie blokować? Dzwonię już z piątego numeru, nie rób mi tego znowu!
– Czego chcesz?
– Czego? No nie wiem, Mała, może ja tu umieram ze strachu? Może dostaję kręćka, bo nie wiem, co z Tobą się właściwie dzieje?
– Tak? Nie wiesz? Nie dotarło do Ciebie? Myślałam, że to najgorętrza plotka w mieście! Odpieprz się, spadaj!
– Lili! Oliwia!
Krzyk zaświdrował w ucho tak, że musiała odsunąć słuchawkę od ucha. Zdziwiła ją nagła zmiana tonu jego głosu.
– Lili, czy naprawdę chciałabyś, żebym się odwalił? Bo jeżeli tak, to jesteś skazana na porażkę. Nie wygrasz, Kwiatuszku. Nie zrezygnuję z Ciebie.

Zadanie drugie: Robimy listę zadań +motywacyjna grupa :)

Drodzy,
Nasze picie wody powoli zyskuje na, że tak powiem, ostrości i płynności, a przynajmniej taką mam nadzieję. Czujemy się lepiej i już nam się niedobrze nie robi od wypitych płynów. Pijemy często, małymi łyczkami, a soczki zamieniliśmy na wodę lub zieloną herbatkę. Praaawdaaa? 😀
Należy więc pójść o krok dalej.
Gdy wieczorem kładziemy się spać, czujemy się przytłoczeni ilością rzeczy, których nie zrobiliśmy. Jest tego zdecydowanie za dużo, przecież nikt tego ogarnąć nie może. Nasze życie to mały haos. Co z tego, że nie zawsze to czujemy?
Albo jest wręcz przeciwnie: Kładziemy się spać z myślą, że właściwie nic produktywnego nie zrobiliśmy. Jest nudno. Bez sensu. Bezproduktywnie. Wstajemy następnego dnia rano i właściwie nie wiemy, co mamy w życiu robić. Snujemy się w piżamie do 12:00, bo w sumie po co się przebierać?
Budzimy się o 16:00, bo przecież po co wstawać?
A może czas to zmienić?
##Zadanie na ten miesiąc: Robimy listę zadań na następny dzień
* 1. Określamy z dokładnością do kilku minut porę, o której wieczorem siadamy i spisujemy zadania na jutro
Może to być po umyciu zębów, po przebraniu się w piżamkę, tuż po kolacji, albo wręcz w łóżku. Wyznaczamy sobie 5 do 15 minut tylko i wyłącznie na to, najlepiej z zegarkową, a przynajmniej z nawykową dokładnością.
* 2. Spisujemy sobie wszystko to, co musimy i chcemy wykonać następnego dnia
Możemy robić to w aplikacji na telefonie lub na kartce.
IPhonowska aplikacja "Przypomnienia" ma naprawdę wiele wad, ale jedną zaletę – jeżeli nie wykonasz czegoś dziś, automatycznie przechodzi to na jutro, więc wpisywanie raz jeszcze masz z głowy.
* 3. Przyporządkowujemy każdemu zadaniu godzinę jego rozpoczęcia i, mniej więcej, zakończenia
Tzn. jeżeli decydujemy się "pouczyć matmy", zastanawiamy się, ile czasu musimy na tę matmę poświęcić. Zakładając, że to jest godzina, wyznaczamy sobie godzinę, przygotowujemy sobie minutnik, odpalamy go i uczymy się godzinę. Potem przestajemy. Koniec nauki po godzinie.
UWAGA! Jeszcze lepszym nawykiem jest wyznaczanie nie tyle czasu, który mamy poświęcić, co konkretnego celu, czyli nie tyle uczenia się matmy przez godzinę, co raczej wykucia rozdziału siódmego lub zrobienia do niego 33 zadań. Jest to o wiele bardziej skuteczne, jednak na początek może okazać się demotywujące, bo może nam to zająć więcej czasu, niż teoretycznie myśleliśmy.
Jeżeli jesteśmy fajni, wybieramy więc tę drugą metodę, a jeżeli chcemy zacząć spokojnie – pierwszą.
Możemy zawsze założyć sobie większy zapas czasu i skorzystać z jego nadmiaru na wykonanie zadań dodatkowych, czego nie radzę, lub sensowny odpoczynek, co zalecam.
* 4. Spisujemy WSZYSTKIE zadania
Odebranie dziecka z przedszkola, przygotowanie obiadu na następny dzień, obmyślenie kolacji , posprzątanie jednej szuflady w pokoju – to wszystko musi znaleźć się na liście. Jeżeli nie umiemy przyporządkować ilości potrzebnego czasu, nie robimy tego, wykonując zadanie gdzieś pomiędzy innymi, oczywiście po zerknięciu na listę.
Jeżeli dziecko z przedszkola odbieramy codziennie, to po prostu wpisujemy zadanie z zapasem. 😀
* 5. Zadania nadmiarowe, dodatkowe, wykonujemy DOPIERO PO wykonaniu WSZYSTKICH z listy
Nie zaplanowałeś sobie czegoś ważnego na następny dzień i przypomniało Ci się dopiero rano?
Trudno, najpierw musisz wykonać zadania, które spisałeś. To dodatkowe może uda się wcisnąć w przerwę, a przy następnym planowaniu będziesz wiedzieć, żeby wszystko spisać, jak należy.
* 6. Wykonujemy WSZYSTKIE zadania z listy
Zaplanowałeś sobie za dużo? Cóż, staraj się wykonać wszystko, a jeżeli naprawdę, naprawdę Ci się nie udaje, to spróbuj zadanie przełożyć na dzień następny, a planując go, weź pod uwagę, że musisz sobie wyznaczać mniej zadań lub więcej czasu na nie.
* 7. Planujemy przynajmniej kilkadziesiąt minut odpoczynku
Idealnie byłoby, gdyby była to co najmniej godzina, najlepiej bez elektroniki, ale o tym później.
Na razie zaplanuj sobie na swojej liście odpoczynek. Co najmniej tyle i tyle odpoczynku. Stwierdź "Ja teraz odpoczywam". Zero nagłego "O Boże, jeszcze metrologia stosowana na jutro!". Nie, Ty teraz odpoczywasz!
* 8. Gdy tylko nam się coś przypomni, nawet coś na przyszły piątek, wpisujemy na listę
Nie mówię tu o planowanych spotkaniach, chociaż te na liście też trzeba odchaczać, ale np. przychodzi Ci do głowy, że musisz wreszcie posprzątać szafę w hallu, a ciągle nie ma na to czasu. Robisz więc kalkulację, którego dnia masz go najwięcej w swoim ogólnym grafiku i właśnie na ten dzień wpisujesz sobie zadanie. Jeżeli na dzień przed stwierdzisz, że jednak bieżących zadań jest za dużo, zawsze możesz je przełożyć.
* 9. Konsekwentnie pilnujemy listy i obserwujemy ją
Wcześniej już wspomniałam coś niecoś o tym. Wszystko polega na obserwacji – jeżeli dałeś sobie zbyt mało zadań na następny dzień, możesz zaplanować ich więcej przy kolejnym planowaniu. Jeżeli jest ich za dużo, zredukuj je. Jeśli nie wyrabiasz z czasem, daj go sobie więcej. I odpoczywaj!
Powodzenia!

PS. Niedawno założyłam grupę motywacyjną, której każdy wątek na forum jest przyporządkowany kolejnemu zadaniu; jeżeli masz ochotę, dołącz do niej i dziel się spostrzeżeniami i wynikami.

2. U. Eco, „Imię Róży”

Powiedzieć, że zabierałam się do tej pozycji długo, to powiedzieć mało.
Ale jak już się zabrałam, to i skończyłam szybko. 🙂
No dobra, pominęłam fragment, w którym wszyscy rzucają się na siebie z pazurami, jakichś 70 stron. No przepraszam… W sumie było ich chyba 500, więc rozgrzeszcie… I ja to doczytam do końca, naprawdę! 😀
Pamiętam fragment czytany na języku polskim. Piękny, podniosły, ale zupełnie nie oddający głównego motywu tej książki.
Bo to, że na motywach opactwa, debat i wojen religijnych, w czasie, gdy to Kościół był Panem i Władcą świata, zrobiono prawdziwy kryminał, to pomysł ciekawy i niecodzienny.
Czytałam kilka tekstów Eco i mało co z nich zrozumiałam, tak były filozoficznie zawikłane. Poczytajcie "Historię Piękna", to zrozumiecie. 😀
Tymczasem sama akcja była po prostu ciekawa.
Jak to ja, do ostatniej chwili nie byłam pewna w stu procentach, kto właściwie zabił. Ba – nie zabił, tylko sukcesywnie zabijał. I to jak perfidnie… Kto był dobry? Kto właściwie był zły?
Cóż, mogę jedynie zdradzić, że niewidomi nie są w ciemię bici i nie tacy z nich niedołędzy, jak by się mogło wydawać!
Ogółem polecam do przeczytania, także ateistom, ponieważ poruszanych jest wiele istotnych motywów i zadawanych jest wiele pytań, na które to my, czytelnicy, musimy znaleźć odpowiedzi.

Jak tam nasze zadanie?

Z góry uprzedzam, że optymistycznie raczej nie będzie.
Bo u mnie idzie bardzo kiepsko. 😀
Miałam nadzieję, że kolektywne picie razem wody pomoże mi zmusić się do jej regularnego łykania, a tu klops; czasem sobie przypomnę, że przecież trzeba, że zdrowo itp i wtedy wypijam pół litra na raz, ale częściej jest tak, że nawet mimo wyraźnego pragnienia nie chce mi się napełnić butelki lub zrobić herbaty, co oczywiście odbija się na moim zdrowiu i wiem o tym.
Kto wie, może jednak ta motywacyjna konwersacja by mimo wszystko pomogła?
A jak tam u Was? Pijecie, czy nawalacie? 🙂

„Ciemna Nocy Niepojęta”, czyli mój wkład w „Ścieżkę do Betlejem” :)

Co tu dużo kryć, jestem dumna, że mogłam zaśpiewać tę piosenkę. To, że jednocześnie ma się władzę nad całą grupą instrumentów, a z drugiej strony trzeba na wszystkich polegać i to bardzo, jest niesamowite. Dziękuję Darii Barszczyk (Everlasting dream) za zrobienie uberhiper masażu, przez który ten wykon, choć przesterowany i z pogłosem, jest moim najlepszym. 🙂

Zapomniana perełka <3

Pamiętam wieczór, w którym jako mała dziewczynka usłyszałam tę piosenkę w nienawidzonej przez ogół społeczeństwa rozgłośni. Chwytliwa melodyjka, śpiewana przez dziecięce głosy, wbiła się w mózg i już została. Po latach dopiero zdecydowałam się odszukać tę piosenkę i wreszcie dowiedzieć się, jak brzmiała naprawdę.
To, co odkryłam, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania!
Niniejszym oficjalnie wnoszę o uczynienie tej piosenki hymnem stworzenia ogółem. Jest to najpiękniejsza modlitwa, jaką tylko można sobie wyobrazić. Bez tego obrzydliwego patosu, którego coraz bardziej nieznoszę, bez martyrologii aż nad miarę, bez martyrologii zabijającej wszystko inne, emanująca spokojną codziennością.
No cóż to za skarb, i czemuż, ach, czemuż, do tego stopnia zapomniany? Kto do tego dopuścił?!!!

Rozmowy z Bogiem: Małe sprawy

Na pewnej grupie okołokatolickiej wyrosła swego czasu dyskusja, czy Boga można prosić o małe sprawy. Takie codzienne, zwykłe, w stylu "Boże, żeby mi się dzisiaj udało spotkanie.". Większość przyznała się, że o takie sprawy Boga prosi, ale było też kilka osób, które stanowczo stwierdziły, że Stwórcy o takie rzeczy prosić nie śmieją. Bo się nie godzi. Nie wypada. To przecież sam Bóg Wszechmogący.
I zastanawiam się, dlaczego.
Od samego początku Jezus mówił nam, byśmy do Boga zwracali się "Ojcze". Uwaga, uwaga, zonk, nawet nie "Ojcze", tylko "Tato, Tatusiu". Bo z tego, co czytałam, określenie w j. orginalnym to właśnie oznacza. Skoro mamy mówić do Boga "Tato", a przynajmniej "Ojcze", to niby dlaczego nie możemy spytać go, gdzie się podziały nasze skarpetki? 😀
Wydaje mi się, że dużo zależy od tego, jaką relację mieliśmy z ojcem. Tym ziemskim. Pewna siostra zakonna powiedziała kiedyś, że relacja z oboma ojcami jest podobna. Wtedy wydawało mi się to prawie absurdalne, ale teraz, z perspektywy czasu, przyznaję jej rację do pewnego stopnia.
Więc wydaje mi się, że jak się miało fajną relację z ojcem, to ta z Bogiem jest też ciepla, podobna, traktujemy go jak własnego ojca, poniekąd, ze wszystkimi tego konsekwencjami, tymi złymi też A jak niefajną, to są dwa scenariusze – Pierwszy to ostra nienawiść, drugi – kompensowanie roli ojca. Ten drugi tym bardziej skłania do proszenia o małe sprawy i rozmawiania o wszystkim.
Ja się tam nie waham, chociaż nie sprawdził się żaden z negatywnych scenariuszy.

Moje własne 15 ton :D

Kochani,
Pamiętacie taki program w TVP z przed kilkunastu lat, który prowadził Pan Lusterko… yyy… tzn. P. Dariusz Odija? W tempie karabinu maszynowego prezentował w nim przeboje i nowości najczęściej słuchane w Polsce. Zestawienia prowadzono m.in na podstawie sprzedarzy płyt w Empiku czy radiowych list przebojów.
Dzisiaj to ja prezentuję listę przebojów, jednak w formie pisemnej i tylko moją własną. 😀 I tylko 15 utworów. Bo tak. 😀 Poznacie więc 15 piosenek, które, jak mi się wydaje, gościły u mnie w słuchawkach najczęściej w 2021 roku.
Moje zestawienie oparłam na playliście polubionych filmów z Youtube, ponieważ tam najczęściej ostatnio słucham muzyki (No coooo… :D).
Utwory są uszeregowane od 15 do 1 po dacie dodania, malejąco, tzn. od najnowszego.
A więc zaczynajmy!

##15. Z. Wodecki, "Oczarowanie"

Ten utwór oczarował mnie dlatego, że jest wykonywany do popularnej, angielskiej melodii walca angielskiego, do której miałam kiedyś przyjemność tańczyć. No i już chyba wiecie, że jestem zawodeckowana, prawda? 😀

##14. A. Rieu, Beer Barrel Polka

Najpierw tego posłuchajcie, a potem przejdźcie do tego:

Znacie? Kojarzycie?
Nieee?
No to słuchajcie tego:

Wybaczcie, na szybko znalazłam tylko to wykonanie. 😀
Bardzo lubiłam tę piosenkę biesiadną i mojego sentymentu do niej nie zepsuł fakt, że nie ma ona bynajmniej polskich korzeni. No, chyba, że to Niemcy od nas ściągnęli. W co szczerze wątpię. 😀

##13. Golec UOrkiestra, "Ściernisco"

No bo to było tak, że zaczynaliśmy pracować nad koncertami. I nad fundacją. I nad wszystkim. I przyszedł taki wieczór, że nam mówili, że nam się nic nie uda. I że po co. I w ogóle. I potem włączyłam to. I odpadłam. 😀
Należy nadmienić, że fanką Golców byłam niemal od pieluch.

##12. The Stranglers, "Golden Brown"

Tytułu i wykonawcy tego utworu szukałam chyba od kilkunastu lat. Rytm, aranż, klawesyn – podobało mi się w nim dosłownie wszystko!!!
Mój nieoceniony tata w minutę znalazł odpowiedź na dręczące mnie pytanie, więc o to jest – słuchana tak często, że już mi się przesłuchała i nawet przetłumaczona przeze mnie na polski (tłumaczenie na moim blogu).

##11. Flying Pickets, "Only you"

I znów mamy tu do czynienia z utworkiem, którego melodia kołatała mi się po głowie od kilku miesięcy i natrafiłam na nią zupełnym przypadkiem podczas przeglądania Youtube Mix (Dzięki Ci!).

##10. Pędziwiatry, Polka Bałódzka

Wszystko zaczęło się od tego, że śpiewałam ten utwór roku w podstawówce. Potem zaginął w odmętach internetów i odnalazł się, ku mojej wielkiej radości, całkiem niedawno.
Powinnam dodać go do spisu utworów z kategorii "A skąd ja właściwie pochodzę".
Dziwię się, że jest tak mało znany i nie jest wymieniany w spisach łódzkich utworów.

##9. W. Młynarski, "Róbmy Swoje" (dodajmy, że w 432 hz)!

Informacja, że to jest w 432 hz, jest bardzo ważna! Wiecie, że Młynarskiemu trzeba było przestrajać fortepiany na koncert, jak śpiewał, bo odmawiał występu w 440 hz? To jest siła przebicia… Ale może miał rację?…
A ten utwór to jest chyba, a przynajmniej być powinien, nieoficjalny hymn naszej fundacji.
Puszczam go sobie, gdy coś nam się uda, albo gdy jest wręcz przeciwnie (wtedy tym mocniej klaszczę i tańczę) i nucę go przez zęby, gdy ktoś mnie wkurzy okołofundacyjnie.
Serio, powinniśmy to oficjalnie uznać. 😀

##8. Abba, "Dr Claus von Hamlet"

Co to za piosenka? Co za album? Skąd ten tekst? Skąd mnogość i dziwność tytułu?
Nie mam pojęcia!
Ale fajne! 🙂

PS. #TeamAbbaForever!

##7. E. Hulewicz, "Serdeczne życzenia"

Ta piosenka jest po prostu optymistyczna, ciepła i kochana. I chciałabym ją śpiewać na urodziny każdemu, niezależnie od stopnia znajomości lub pokrewieństwa.

##6. Middle Of The Road, "Chirpy Chirpy Cheep Cheep"

Cóż za skoczność i melodia w towarzystwie do tekstu, który w mojej opinii nie jest logiczny. No, ale to tylko moja opinia. 😀

##5. P. Hollens, "New Civilisation VI Theme"

Ten utwór chyba broni się sam. 🙂

##4. R. Roczeń, "Jasnowłosa"

To tak w ramach odskoczni od poważnych i patetycznych melodii z poprzedniej dziesiątki. Częste pobyty nad morzem zobowiązują. 😀

##3. Teraz My, "Hej bystro woda"

Oj, jak się fajnie odjeżdżało przy tej piosence…

##2. Abba, "Fernando" (z filmu Mamma Mia 2)

W pierwszej chwili nie dotarło do mnie, że śpiewa tu Cher. W drugiej pomyślałam, że to dość dziwny wybór. A w trzeciej i wszystkich kolejnych po prostu odpływałam.
Jaki to fantastyczny wybór! Jak fajnie brzmi tu dojrzały, głęboki głos, opowiadający tekst o parze tak dojrzałej!

##1. P. Hollens, "You raise me up"

Miałam przyjemność sama śpiewać tę piosenkę, ponieważ ujęła mnie prostotą i prawdziwością tekstu. Dawała nadzieję w smutne chwile i często wzruszała do łez.

To nie są wszystkie utwory; co więcej, to zestawienie jest bardzo subiektywne i przygotowane prymitywnie.
Ale mam nadzieję, że się spodoba! 🙂

1. B. A. Paris, „Pozwól mi wrócić”

Fin już zdążył pogodzić się z tym, że Layla zaginęła. No, prawie zdążył. Wyszedł skorzystać z toalety w punkcie obsługi podrużnych przy autostradzie podczas powrotu z wyjazdu na narty, a gdy wrócił, już jej nie było, a stojący niedaleko samochód odjeżdżał prawie z piskiem opon. Ale życie przecież toczy się dalej. Mają się z Ellen pobrać, więc to się chyba liczy do ułożenia sobie życia, prawda? Ellen też zdaje się próbować poradzić sobie z faktem zaginięcia Layli, co jest tym trudniejsze, że przecież były siostrami.
Wszystko zmienia się w dniu, gdy Fin znajduje na murku przed domem matrioszkę. A właściwie tę jej najmniejszą część – malutką laleczkę z samego środka. Uruchamia to nie tylko lawinę wspomnień, ale i wydarzeń, które doprowadzają do zrujnowania jego poukładanej rzeczywistości.
Bo co, jeżeli Layla nie zginęła? Przecież nie ma dowodów na to, że zmarła?
Co, jeżeli żyje?
I jeżeli jest bliżej, dużo bliżej, niż myśli Fin?
Co, jeżeli kobieta, z którą pragnie ułożyć sobie życie, nie jest tą, za którą bierze ją jej partner?
##Wrażenia
Był to chyba pierwszy kryminał/triller nie z serii o Sherlocku Holmesie, który przeczytałam. Uznałam, że trzeba przełamać własną ignorancję i sięgnąć również po ten gatunek.
Do pewnego stopnia nie zawiodłam się, choć wydaje mi się, że książka nie pozostawi w moim sercu trwałego śladu. Czytało się dobrze, dość szybko, a zwrot akcji, jak można było przewidywać, mnie zaskoczył.
Cóż, jest to tym ciekawsze, że od początku miałam już ułożony cały scenariusz. 😀
Autorka chciała chyba zwrócić uwagę czytelników na pewne zjawisko psychologiczne. I udało jej się.
Bo niby wiedziałam, że czasem jest tak, że jedno jest dwoma, ale żeby aż tak?…

Rozgrywka

Czasem, gdy jest mi bardzo źle, lubię sobie porównywać życie do dziwnych rzeczy.
Dzisiaj, gdy miałam swego kryzys ołwerlołdowy, pomyślałam sobie, że życie jest właściwie rozgrywką.
Tylko że taką, w którą nas wepchnięto bez naszej woli.
Pamiętacie którąś część Małych Agentów? Tę, w której zmusza się bohaterów do przejścia gry w wirtualnej rzeczywistości? No, więc tak jest z nami. Tylko ktoś odpala poziom hartcore. W Wiedźminie nie potrafią go przejść nawet mnisi z tej doliny u Pratchetta, co czas w niej płynie inaczej (Zapomniałam, jak się nazywa.).
I nie masz żadnych boostów, skili, supermocy, czy co tam jeszcze mieć można.
Tzn. właściwie źle mówię – masz, tylko power do jakiegoś skilla kompensuje jedynie dość mierne wyniki w innej dziedzinie.
A może życie to taki raczej RPG? Tylko często za dużo w nim mrożących krew w żyłach, totalnie niezrozumiałych akcji. No, i musisz pracować często sam. 🙁